A było tak. Trzy lata temu prowadziłam w pobliskim miasteczku mały sklepik. Nic wielkiego, ale z czegoś żyć trzeba. Jak to zwykle bywa w takich mieścinach wszyscy wszystkich znają. Od czasu do czasu zakupy u mnie robiła pani Natalia. Nie mieszkała na stałe w miasteczku, ale na dalekim Śląsku. Tutaj pozostał jej po rodzicach dom i spędzała w nim wakacje. Pani Natalia kocha zwierzęta i często pomagała bezdomnym psom, których tutaj było bardzo dużo. Był letni poranek, kiedy zawitała do mnie z wielką bernardynką u boku. Potężne psisko bez smyczy i obroży nie odstępowało od jej nogi. Było strasznie wychudzone, a z brudnej sierści zwisały długie dredy. Kiedy pani Natalia weszła do sklepu, siadło przy schodach i siedziało grzecznie raz po raz zerkając w stronę drzwi. Na moje pytanie skąd się wzięło to zwierze, klienta opowiedziała mi jak parę dni temu do miasteczka przyjechał konnym wozem pewien człowiek. Napisałam “człowiek“, ale to co się później wydarzyło z człowieczeństwem wspólnego nie ma nic. No więc, ten ktoś na wozie przywiózł właśnie bernardynkę. Przystanął w jednej z bocznych uliczek i chciał zgonić z wozu opierające się zwierze. Po jakimś czasie mu się to udało, zawrócił wóz i chciał odjechać. Ale biedna psica nie chciała dać za wygraną i pobiegła za nim. Mężczyzna kilkakrotnie uderzył ją batem i pies w końcu zrezygnował. Od tego czasu zwierze włóczyło się po miasteczku i pomimo niezwykłej swej łagodności budziło postrach. Kiedy trafiło pod dom pani Natalii ta zaopiekowała się nim. Kupowała karmę, próbowała doprowadzić do porządku zaniedbaną sierść. Niestety, pani Natalia musiała wrócić do swojego mieszkania na Śląsku i nie wiedziała co dalej z bernardynką począć. Co prawda złożyła w urzędzie gminy pismo, aby ten zainteresował się bezdomnym zwierzęciem, ale nie otrzymała jeszcze odpowiedzi, a dłużej czekać nie mogła. Kilka dni później pewien klient robiąc zakupy w moim sklepie odgrażał się, że otruje jak się wyraził: tą wstrętną bestię. Nie wiem skąd ta nienawiść, bo psisko było i jest wyjątkowo łagodne. Taki duży misiek, któremu głaskania nigdy nie jest dosyć. Tego dnia opowiedziałam całą historię mężowi i zrodziła się myśl by przygarnąć to biedne zwierze. Przez kilka dni zastanawialiśmy się co zrobić i wierzcie to nie była łatwa decyzja, bo w Zaścianku były już inne zwierzęta, ale w końcu postanowienie zapadło. Następnego dnia wieczorem pojechaliśmy po nią i odtąd Klara jest już z nami. Ale to wcale nie koniec tej historii. Klara była bardzo wychudzona i żadne z nas nie zauważyło, że jest szczenna. Dwa tygodnie później, nocą Klara została mamą dwunastu szczeniąt, z których przeżyło dwa. Jednym z nich jest suka Lili (pamiętacie, pisałam o niej i kurach), drugi szczeniak to pies. Nazwaliśmy go Figaro w skrócie Figi. Klara szybko zadomowiła się w Zaścianku. To już nie jest młody pies i ma liczne problemy zdrowotne. Musi na stałe przyjmować leki. Nie wiemy co przeżyła, ile ma lat i jak długo z nami zostanie, ale zawsze będzie mieć u nas swoje miejsce, miskę jedzenia i głaskania tyle ile tylko możemy jej dać.
A to cała trójka: Klara, Lili i Figaro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz