poniedziałek, 26 maja 2014

O tym jak u nas na wsi Dzień Matki świętowano 26 maj 2014 rok

W kalendarzu czarno na białym, a raczej czerwono na białym widnieje, że dzisiaj Dzień Matki i pewnie z tej okazji wszystkie mamy usłyszą dzisiaj dużo miłych słów. Ja również się dołączam i życzę wszystkim matkom by po latach kiedy dzieci już dorosną i pójdą swoją drogą były dumne z tego jakie są i jak zmieniają świat. Tak więc, kochane mamy chowajcie swoje dzieci mądrze i uwierzcie mi, że bezstresowe wychowanie to nie najlepszy sposób. I to chyba wszystko w temacie życzeń.
A jak to u nas na wsi z tym świętem było? Ano było tak. Wszystko zaczęło się od listu, który znalazłam w skrzynce pocztowej. Było to ni mniej ni więcej tylko właśnie zaproszenie na spotkanie z okazji Dnia Matki, które miało się odbyć 25 maja w Remizie Ochotniczej Straży Pożarnej w Dzierążni. Dalej napisało, że organizatorem tejże imprezy jest Burmistrz Miasta i Gminy Działoszyce wraz z Grupą Odnowy Wsi Dzierążnia. I tu trochę złośliwości. O tej Grupie Odnowy od czasu do czasu coś tam słyszałam. A to, że organizują jakieś imprezy czy też wycieczki. Nigdy jednak jak, mieszkam w tej wsi już sześć lat, nie dostałam żadnego zaproszenia na taką imprezę i już grupę ową  za mit jakiś uważać zaczęłam. Toteż zdziwienie moje było olbrzymie i przy tej skrzynce prawie szczęka mi opadła. No cóż, wiadomo nie od dziś, że urzędy administracji państwowej w Polsce działają wooooolno, ale żeby aż sześć lat im zabrało by się zorientowali, że w tej gminie mieszkam... Wreszcie jednak jakoś na to wpadli i to zaproszenie dostałam. No i myślę sobie: nie ma to tamto tylko trzeba imprezę uświetnić swoją obecnością. Po prawdzie to i trochę ciekawa byłam jak taki dzień się tutaj świętuje. Toteż zgodnie z tym co napisali o godzinie 16 uzbrojona w aparat fotograficzny stawiłam się w rzeczonej remizie. Sala, w której zorganizowano spotkanie bynajmniej nie wyglądała zbyt imponująco. Tym niemniej zadbano o stoły i ławy. Frekwencja dopisała. Sala była pełna głównie pań, ale znalazło się też paru panów. Dlaczego? Nie wiem, ale byli. Siadłam grzecznie na ławce no i czekam co będzie dalej. A dalej długo nic się nie działo. Aż w końcu jakoś tak dwadzieścia minut po czasie zaczęło się. Aha, zapomniałam dodać, że każdej z mam zaserwowano ciasteczko i do wyboru kawę lub herbatę. Tak więc, siedzimy i czekamy. Duszno się zrobiło i twarda ławka dała znać o sobie. Ciastko już zjadłam, dzieciaki zgromadzone na niewielkiej scenie w głębi pomieszczenia zaczęły odczuwać panując w pomieszczeniu temperaturę. Wreszcie impreza zaczęła się. Na początek przywitała gości i złożyła życzenia mamom Pani Sołtys Dzierążni. Następnie do życzeń dołączył się Burmistrz Miasta i Gminy Dziasłoszyce Pan Zdzisław Leks. No, a potem to już poszło gładko. Dzieciaki ze szkoły podstawowej w Dzierążni odśpiewały kilka piosenek traktujących głównie o mamach. Wreszcie przyszła pora na upominki. Najpierw Pan Burmistrz podziękował dzieciakom za przygotowany występ wręczając każdemu bombonierkę z czekoladkami (wiśnie w likierze?). Mamy też takież czekoladki dostały, a  do tego ręcznie wykonaną przez dzieciaki  kartkę z życzeniami. Bardzo miły gest, tym bardziej, że Pan Burmistrz sam te prezenciki wręczał. Dalej był jeszcze występ Orkiestry Dętej OSP Dzierążnia, z której wieś nasza jest bardzo dumna i żadna impreza bez jej udziału obejść się nie może. To że dumna wcale nie dziwi, bo historia tejże orkiestry liczy sobie ni mniej ni więcej tylko lat 90. Grali ładnie, ale trochę za długo (chyba cały znany im repertuar), że już trudno wysiedzieć było na twardych ławkach, a i sala nie przystosowana do takich występów nie dawała zbyt przyjemnych odczuć akustycznych. A prościej mówiąc: było za głośno. I to był ostatni punkt programu, po czym grzecznie wszyscy się rozeszli. I tak to na naszej wsi Dzień Matki świętowano. To co wyżej opisałam to moje subiektywne odczucia i ktoś może być oburzony na wtrącone gdzie niegdzie złośliwości. Gwoli sprawiedliwości dodać muszę, że to miło, że ktoś w ogóle takie imprezy organizuje. Tak więc kochani za zaproszenie bardzo wam dziękuję i na przyszłość się polecam. Zapraszajcie mnie, a na pewno przybędę, a co zobaczę i usłyszę opisać nie omieszkam. A na dole parę fotek.

 Powitanie gości. 
 A to poczęstunek, zestaw: ciasteczko i kawa lub herbata do wyboru. Skromnie ale dobre i to.
 Dzieciaki gardeł nie szczędziły.
 Pan Burmistrz prezenty rozdaje.

środa, 14 maja 2014

Dziś rzecz o ogrodzie i wielkiej trawie – 14 maj 2014 rok


W Zaścianku zrobiło się cicho, co wcale nie znaczy, jest nudno i spokojnie. Goście wyjechali a my to znaczy gospodarze do roboty. Jak już pisałam, posiadłość liczy sobie ponad 2 hektary. Tak więc jest co robić. Największą zmorą jest trawa, rosnąca bujnie jak na drożdżach, z uporem godnym podziwu. No więc kosimy ją i kosimy z samozaparciem, które Bóg raczy wiedzieć skąd się w nas bierze. Niestety pomimo naszej heroicznej pracy, są w Zaścianku takie zakątki, które pięknie dziczeją i żyją własnym życiem. Trzeba się przyznać: przegrywamy z kretesem tę walkę z naturą. Czasem oglądam programy telewizyjne o ogrodach. Piękne, zadbane, wypielęgnowane w każdym szczególe. Zastanawiam się wtedy w czym rzecz. Jak oni to robią? Nie śpią, nie jedzą i tylko w ogrodzie siedzą czy co? Może ktoś mnie oświeci, zaczynam popadać w kompleksy nieudolności i tym podobnych. A może wśród czytelników znajdą się tacy, którzy swoje ogrodowe projekty zechcą w Zaścianku wprowadzić w życie. Z olbrzymią rozkoszą udostępnię każdemu kawałek ogrodu i wszelkie potrzebne sprzęty. Tak więc przyjeżdżajcie i hajda w ogród.
Co poza trawiastym problemem? Ano, jeszcze może trochę o pomidorach. I tu muszę się pochwalić, że wyrosły pięknie i obficie. W tym roku posiałam takie żółte o kształcie cytryny i gruszki, czerwone klasyczne no i jeszcze te koktajlowe, które nie wiedzieć czemu w ogóle posiałam, bo rośnie to jak chwast i obficie owocuje nawet wcześniej nie posiane. Koktajlówki, jak je nazywam, mają jeszcze i tę zaletę, że nie chorują i żadna zaraza ich się nie ima. Po za tym w tym roku pięknie kwitną truskawki i zapewne będzie ich całe mnóstwo. A jabłonie! Oj, będzie z czego zrobić konfitury. 
Dziś pada deszczyk i dobrze bo ostatnio było sucho jak na Saharze w środku lata (nie wiem czy tam jest jakieś lato). Tak więc pada i myślę, że w końcu moje grządki z marchewką, pietruszką, buraczkami, fasolą i nie wiedzieć z czym tam jeszcze, w końcu się zazielenią. I tu taka ciekawostka: a trawie susza nie szkodzi – szkoda. I jeszcze a propos trawy: ta zielona zaraza śni mi się po nocach i nawet zrodziła w moim umyśle taki pomysł, żeby wejść w układ z jakimś góralem i zrobić tu redyk (tak to się chyba nazywa), to znaczy chodzi o to żeby przywiózł tu swoje zwierzaki i one żeby żarły to wredne trawsko. Podobno owce jedzą jak leci i nie wybrzydzają, tak jak kozy. Tak więc, widzicie, ze desperacja moja jest wielka. A może ktoś ma jeszcze jakieś inne pomysły na to nieszczęsne zielsko. Napiszcie, a wszystkich chętnych zapraszam. Na gości czekają nowo wyremontowane pokoje i wiele, wiele świeżego powietrza.   




 Nasza szklarnia. Może mało profesjonalna, ale zadanie swoje spełnia śpiewająco.
No i rzecz jasna moje pomidorki.

 To z kolei ujarzmiona część Zaścianka
Tu zaś dziki Zaścianek
A to widok z okien pokoju