sobota, 11 stycznia 2014

Mężowskie zachcianki czyli o tym co w obórce słychać - 11 styczeń 2014 rok

Mój mąż, człowiek z natury raczej zgodny, od kilku dni wkurza mnie totalnie. Chodzi i jęczy: Coś bym zjadł i coś bym zjadł. Pytam: Powiedz konkretnie co? Na to on: Nie wiem. No i bądź tu mądry. Myślę sobie może to kryzys wieku średniego. Rzuciłam się do Internetu i odpowiednie strony przewertowałam. Ale nie, takich objawów nie znalazłam. Jakiś nie typowy czy co. Trzy dni tak chodził, jęczał i jęczał, aż w końcu wymyślił. Kwaśnego mleka by się napił, a do tego jeszcze ziemniaczki suto słoninką okraszone by wszamał (po polski: zjadłby). Myślę sobie: Dobrze. Chłop ciężko pracuje, zachcianka nieszkodliwa, co mi tam, nich będzie. Wzięłam banieczkę na mleko i udałam się z wizytą do sąsiadów. I tu muszę wyjaśnić, że moi sąsiedzi to prawdziwi rolnicy, nie to co my. Mają krowy, świnki, kury, kaczki czyli wszystko co w szanującym się gospodarstwie rolniczym być powinno. Nawet konie tu są co rzadko się teraz na wsi polskiej widuje.
Gospodynię zastałam w domu, przy obiedzie. Właśnie pierogi lepiła i ręce po łokcie w mące upaprane miała. Ale, że to gościnni ludzie, siadać zaraz mnie zaprosiła i kawę zaproponowała. Grzecznie odmówiłam i z czym przyszłam wyłożyłam, na dowód czego banieczką potrząsnęłam. Ale, że poczekać chwilę musiałam to z grzeczności rozmowę zagaiłam.
-  Co tam u Was nowego słychać?
-  A słychać - gospodyni na to - bliźniaki mamy.
Na takie oświadczenie na chwilę oniemiałam, bo i owszem sąsiadka ostatnio jakiś czas w Niemczech była i rzadko ją widywałam  ale jakoś specjalnie zmieniona mi się nie wydawała. Córki gospodyni też  podejrzanie nie wyglądały . Czyżbym coś przegapiła? Strategicznie jednak milczę by swą nieznajomością tematu sąsiadki nie urazić i czekam na rozwój sytuacji. Widać twarz moja więcej niż ja mówiła bo ta uśmiechnęła się tajemniczo dodała po chwili:
- Dwa cielaki się urodziły
No i sprawa się wyjaśniła, a swoją drogą takie bliźniacze cielęta to dziwna sprawa. Podobno nie często się to zdarza. Gospodyni skończyła  lepić pierogi wymyła ręce i wzięła banieczkę. Na chwilę zniknęła w schowku by zaraz wrócić z mlekiem.
- Choć pokażę ci maluchy - zaproponowała stawiając bańkę na stole.
A pewnie przecież tego nie przegapię. Poprowadziła mnie przez podwórko do chlewa.
- Są tutaj - z dumom wskazała ręką.
I rzeczywiści dwa jednakowe cielaczki przyglądały się nam z zaciekawieniem. Wyjęłam aparat telefoniczny i zrobiłam im zdjęcie. Niestety oświetlenie było fatalne, albo jak kto woli moje umiejętności jako fotografa nijakie, bo wyszło bardzo ciemne. Tak wiec musicie uwierzyć mi na słowo. Były dwa i identyczne.
Wyszłyśmy  na podwórko, gdzie w szopie obok gospodarz dokonywał małych poprawek przy wolancie. Dla nie będących w temacie wyjaśniam, że to taki pojazd konny na resorach używany kiedyś na wsi. Teraz sąsiad swoim wolantem będzie woził moich gości na wycieczki, jeśli oczywiście tak będzie ich wola. Dla mieszkańców miasta, a zwłaszcza dla dzieci taka przejażdżka to całkiem niezła atrakcja i wielu z niej korzysta. Oglądnęłam bryczkę i pochwaliłam starania gospodarza. Chwilę porozmawialiśmy o tym i o owym. Późno się już zrobiło, więc  nie zwlekając dużej pożegnałam sąsiadów i ruszyłam do domu. Mleczko w bańce pochlustuje. Myślę sobie za dwa dni kwaśne będzie jak nic i mąż w końcu bóla zaspokoi.

P. S. Podaje mój adres: doriss799@interia.pl . Piszcie do mnie. Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz