piątek, 10 stycznia 2014

Wyprawa po zakupy czyli obrazek z małego miasteczka - 10 styczeń 2014 rok

Nie wiem jak u was, ale w Zaścianku dzisiaj nieźle wieje. W takie dni chciałoby się mieć tu wiatrak i tani prąd bo w Polsce niestety to dobro cywilizacji jest nadal. strasznie drogie. Swoją drogą tyle się w Unii Europejskiej mówi na temat alternatywnych źródeł  pozyskiwania prądu, ale jak co do czego przyjdzie to wcale tak prosto to nie wygląda. Owszem są jakieś dofinansowania unijne, ale to dla tych co mają ponad 50 % wkładu własnego. I w ten oto sposób niestety na wsi polskiej króluje i długo jeszcze królować będzie zwykły piec węglowy z kominem i dymem, podobno nieekologicznym. Ale nie o tym rzecz dziś miała być. Dziś o zakupach. Bywa tak, że w Zaścianku kończą się zapasy i wtedy trzeba wyruszyć do sklepu. We wsi, odległej o piętnaście minut spacerkiem są dwa: jeden w centrum obok domu straży pożarnej, drugi obok kościoła. Można w nich nabyć najpotrzebniejsze towary i w razie małych doraźnych zakupów bardzo się przydają. Ale gdy chodzi o towary bardziej “luksusowe” typu kostki do zmywarki to już nie. Wtedy trzeba udać się do jednego pobliskich miasteczek, których bardziej lub mniej odległych w okolicy jest kilka. Niestety na pieszą wędrówkę to trochę za daleko, ale można skorzystać z prywatnej sieci busów, które spełniają tutaj rolę komunikacji publicznej lub z transportu własnego. Osobiście nie wyobrażam sobie mieszkania tutaj bez samochodu. Tak więc, w Zaścianku nastał taki właśnie dzień i dzisiaj czeka mnie mała wycieczka. Wsiadam zatem w swój niewielki samochodzik i wyjeżdżam na nieubity odcinek drogi łączącej bramę Zaścianka z drogą główną. Tu trzeba uważać, to prawdziwy tor przeszkód, dziura na dziurze. Ale o perypetiach z drogą kiedy indziej. Wreszcie dotarłam do asfaltu i trzeba gwoli sprawiedliwości powiedzieć, że to całkiem niezła choć trochę wąska szosa. Do miasteczka jest jakieś kilkanaście kilometrów. Zawsze lubiłam te drogę, toteż jadę powoli rozglądając się dokoła. Mijam kolejne wsie, oddzielone od siebie pasmami  pól uprawnych, łąk, a miejscami lasów. Po dziesięciu minutach docieram na wzgórze, z którego jak na dłoni widać całą dolinkę i miasteczko. Nad dachami domów góruje strzelista wieża kościelna, a z prawej strony połyskuje metalicznie tafla sztucznego jeziorka. Zjeżdżam w dół i po chwili mijam pierwsze zabudowania. Jeszcze parę sekund i parkuję na małym zadbanym ryneczku z wielką fontanną pośrodku. Miasteczko jak tysiące innych w Polsce. Ciche, senne i leniwe jak wielki wygrzewający się na słońcu kocur. O tej porze tylko mieszkańcy przemykają gdzie niegdzie uciekając przed wietrzyskiem. Przyjezdni z okolicznych wsi swoje sprawy załatwiają rano. Wkoło ryneczku rozlokowały się różnego rodzaju sklepiki. Jest ich niewiele, a przeważają tak zwane wielobranżowe czyli spożywczo - chemiczne. Poza tym jest sklep odzieżowy, rolniczy, motoryzacyjny, piekarnia i aż trzy apteki. To zadziwiające ale wszystkie prosperują świetnie. Odwiedzam jedną z nich i realizuję recepty. Następna w  kolejności sprawa do załatwienia to biblioteka. A jakże jest tu biblioteka, a nawet dom kultury. Wizyta w tym przybytku książki zawsze zajmuje trochę czasu, a niekiedy można poznać tu ciekawych ludzi. Kiedyś natknęłam się na pewnego lokalnego artystę malarza i miło było z nim porozmawiać. Z nową porcją literatury pod pachą maszeruję teraz do sklepu odzieżowego, w którym można też kupić artykuły pasmanteryjne. W sklepie pustki.  No tak dziś nie dzień targowy. Przeglądam wieszaki w poszukiwaniu czegoś co wpadnie mi w oko. Cicho trzasnęły drzwi i do sklepu wtoczyła się rumiana staruszka. Sklep jest niewielki więc mimo woli słyszę prowadzoną rozmowę.
-    Ale dziś zimno – oznajmiła kobieta od progu.
-    No tak a „dzień doby” to gdzie. – pomyślałam.
-    Dzień doby, rzeczywiście ochłodziło się. - grzecznie przywitała klientkę sprzedawczyni
Kobieta podeszła do lady.
-    A gumkę to ma – spytała
-    Ma, ma. A jaką czarną białą ?
-    A wszystko jedno byle do majtek się nadała. Trzy metry poproszę.
Klientka zapłaciła i wyszła nie mówiąc do widzenia. Musiałam przytoczyć ten dialog bo zawsze takie teksty mnie rozbawiają. Ale to nic w porównaniu z tym co usłyszałam za chwilę.
Drzwi znowu cicho stuknęły. Do sklepu wtoczył się (to chyba najwłaściwsze określenie) dziwny typ.
-    Szefowa jest sprawa, pożyczy Szefowa dwa złote. Oddam za godzinę. – przekonywał przedstawiciel małomiasteczkowego półświatka.
-    Szefowa nie pożyczy. - stanowczo odparła kobieta za ladą
-    Szefowa nie być taka, tylko na chwilę.
-    Mam lepszy pomysł. Tu jest miotła. Zamiecie pan cały chodnik aż do winkla, do dam dwa złote.
-    Szefowa nie ma sumienia, takim dzisiaj słaby.
-    A te dwa złote pewnie na lekarstwo.
-    Jakby Szefowa zgadła. To jak będzie.
-    Nic nie będzie.
Miejscowy lump wyszedł prawie obrażony. Dialog był tak urzekający, aż mnie zatkało. Szybko opanowałam atak śmiechu i poprosiłam o brakujące do wykończenia moich robótek tasiemki. No teraz tylko wizyta w Biedronce i do domu. Miło wracać do Zaścianka nawet z tak krótkiej wycieczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz