czwartek, 30 stycznia 2014

Urlop w Zaścianku - zapraszamy - 30 styczeń 2014 rok


Zima dalej trzyma. Śnieżek sobie sypie i bałwana ulepić już można. Ale, ale, wczoraj przyjechał pług (pierwszy raz tej zimy) i zrobił nam pod samą bramę piękną autostradę. Niestety, dzisiaj sypie i jak tak będzie dalej to nie wiadomo czy jutro wyjedziemy. Chyba, że gmina zlituje się i znów przyśle spychacz. A tak w ogóle, to pozdrawiam wszystkich kierowców pługów, piaskarek i tym podobnych i ciepełka życzę. Pozdrawiam również Panią Krystynę, która napisała do mnie. Pyta mnie Pani czy do Zaścianka można przyjechać. Otóż, Zaścianek to gospodarstwo agroturystyczne. Można u nas spędzić weekend lub urlop. Mamy kilka pokoi, w których może mieszkać od 1 do 6 osób. Pokoje położone są na pięterku. W zależności od potrzeb oferujemy też całodzienne wyżywienie. Nocleg wraz z wyżywieniem kosztuje tylko 50 zł. W okresach świątecznych pobieramy opłatę dodatkową, jednorazową od każdej osoby w wysokości 40 zł. Wokół domu jest sad i ogród o powierzchni 1 ha, w którym ustawione są ławeczki i stoliki. W sezonie oferujemy świeże owoce i warzywa prosto z grządki lub drzewa. Całość terenu jest ogrodzona, zatem bezpieczna dla dzieci. Dla aktywnych Zaścianek oferuje rowery (również stacjonarny) i drobny sprzęt sportowy typu piłki czy ringo. W Zaścianku można leniuchować, ale są i tacy goście, dla których atrakcję stanowi koszenie trawy czy sadzenie kwiatów. Dla tych co lubią zwiedzanie jest tu także wiele ciekawostek. Niedaleko jest miasteczko Pińczów położone w malowniczej dolinie Nidy, gdzie można urządzić spływ kajakowy. W Młodzawach zapewne wielką przyjemnością będzie zwiedzanie pięknego Ogrodu na Rozstajach. Do Buska Zdroju polecam wybrać się na spacer po parku lub na dansing. Na baseny mineralne można natomiast pojechać do Solca Zdroju. Dla gości z dalszych stron Polski proponujemy wycieczkę do pięknego Krakowa i niezwykłej Wieliczki. Dzieci niewątpliwą zaciekawi możliwość zobaczenia zwierząt gospodarskich takich jak: kury, kaczki, świnki, krowy czy konie. Dla chętnych za niewielką dopłatą organizujemy przejażdżki bryczką lub saniami w zależności od pory roku. Pani Krystyna pyta czy mamy wolne miejsca. Na chwilę obecną owszem, choć nie w każdym terminie. Więcej będę mogła powiedzieć, gdy dowiem się w jakim czasie planuje pani urlop. Termin przyjazdu, jak i wszelkie informacje można uzyskać pod telefonem: 698 673 334.
Pewnie nie o wszystkich zaletach Zaścianka wspomniałam. Zapraszam wszystkich chętnych i pozdrawiam. 
A tak Zaścianek wygląda teraz. Prawda,że ślicznie.




sobota, 25 stycznia 2014

Z serii: Mieszkańcy Zaścianka czyli oczy pełne wierności - 25 styczeń 2014 rok

Brrrrr… Jak zimno. Właśnie wróciłam ze stodółki, która w części przeznaczona jest na drewutnię. Przywiozłam pełne taczki drzewa i rozpaliłam w piecu. Niestety to jedna z ujemnych stron mieszkania na wsi. Chcesz mieć w domu ciepło napal sobie w piecu. I koniec tematu. Ale nie o tym chciałam wam dzisiaj opowiedzieć. Jak już wcześniej pisałam, w Zaścianku mieszka wiele zwierząt i każde ma jakąś swoją historię. Ani ja ani mój mąż nie prosiliśmy się o nie, same do nas przyszły. Dziś bohaterką będzie suka nazwana przez nas dwojgiem imion: Felicja - Melania, w skrócie Fela - Mela. To znaczy każdy woła na nią według własnego uznania, a ona na każde z tych imion reaguje. Felcia to mieszaniec wilczura o brązowo - czarnym umaszczeniu. Była pierwszym psem w Zaścianku. Przyszła do nas niemal zaraz po tym jak tu zamieszkaliśmy. “Przyszła” to świetne określenie, po prostu któregoś dnia zjawiła się pod bramą, wychudzona i ledwo trzymająca się na nogach. Wyglądała strasznie, była chodzącym szkieletem, kości miednicy i żeber wyraźnie były widoczne pod skórą. Dziś waży prawie trzydzieści pięć kilo, wtedy to było niecałe piętnaście. Pierwszy raz widziałam coś takiego. Wielkie brązowe oczy osadzone w nieproporcjonalnym do reszty zabiedzonego ciała dużym łbie były bardzo smutne i pełne rezygnacji. Zawieźliśmy zwierzę do weterynarza, z małą nadzieją na jego uratowanie. Trudno było postąpić inaczej. Zdychające pod bramą zwierzę to niezbyt ciekawy widok. O dziwo, lekarz uznał, że można spróbować leczenia. Felcia dostała kroplówkę i leki. Zabraliśmy ją do domu. W tym czasie pracowałam w odległym Krakowie i w domu urzędował mąż, który ze staraniem o jakie go nie podejrzewałam zajmował się chorą psiną. A nie było to wcale łatwe. Felcia z początku miała wielkie problemy z żołądkiem. Zwracała wszystkie pokarmy i trzeba było karmić ją często małymi porcjami. Po miesiącu rany na skórze zagoiły się i nabrała ciała. Jednak do dziś ma bardzo delikatny żołądek i trzeba uważać na to co je. Więcej czasu wymagało by stała się ufna i radosna.  Starania mojego męża dały ten efekt, że teraz Felcia darzy go bezwarunkową miłością. I wcale nie przesadzam. Gdy jej pan wraca do domu już półgodziny wcześniej waruje u bramy, a jak już jest w domu nie odstępuje od jego nogi. Parę razy (kiedy uznała, że grozi mężowi niebezpieczeństwo) zdarzyło się, że stanęła w jego obronie. A te maślane oczy kiedy na niego patrzy!  Na szczęście jest bardzo mądra i posłuszna. Reaguje bezbłędnie na każdą komendę. Ma też swoje upodobania. Na przykład uwielbia jeździć samochodem i kopać dziury (no to drugie to dla nas utrapienie). Strasznie śmiesznie to wygląda, gdy stojąc przed bagażnikiem przebiera nogami i znacząco spogląda na drzwi. Ma świetną kondycję. Ścigając się z samochodem bez trudu osiąga prędkość czterdziestu kilometrów na godzinę, pewnie tylko na krótkim dystansie, ale jednak. Panicznie boi się burzy i wszelkich wystrzałów. Wtedy chowa się w swoim ulubionym miejscu za fotelem, albo pod nogami swojego pana. Nie jest już młoda, wydaje się nam, że ma już ponad dziesięć lat, a jak na takiego dużego psa to wiele. Nie wiemy też co przeszła za nim do nas trafiła. Czy uciekła czy też została wyrzucona. Jednak za okazane jej serce odwdzięcza się nam codziennie i chyba jest z nami szczęśliwa. A te fotki, to właśnie Melcia.




czwartek, 23 stycznia 2014

Tradycja rzecz święta czyli dwadzieścia na godzinę i krajem - 23 styczeń 2014 rok

A więc… I od razu mnie zastopowało, bo przypomniałam sobie jak nasza polonistka jakoś tak w szkole podstawowej jeszcze usiłowała wpoić nam, że od “A więc” zdania się nie zaczyna. Widać odporna byłam na jej starania, bo mnie jakoś zdania z “a więc” na początku świetnie się do dziś dnia komponują. No cóż, zawsze ze mnie była trochę rogata dusza. A więc, po pierwsze nikt z czytelników nie wyraził swojej opinii w sprawie babć. Ani na “tak”, ani na “nie”.  W takim razie uznałam, że myślicie podobnie. Po drugie wczoraj był “Dzień Dziadka”. Jak dla mnie dziadkowie są w porządku i żadnej ich krytyki ode mnie póki co się nie doczekacie. Natomiast wszystkim dziadkom składam serdeczne życzenia by im się dobrze darzyło. Po trzecie spieszę donieść, że do Zaścianka zima w końcu dotarła. Trochę zabieliły się okoliczne pola a i mrozik ścisnął. No, bałwana to jeszcze z czego ulepić nie ma, bo trawniki śniegiem tylko są przyprószone. Za to lodowisko jak się patrzy. Ledwo na nogach utrzymać się można. Nie wspomnę już o samochodzie, który totalnie zamarzł i oczyszczenie go z lodu nie mało wysiłku mnie kosztowało. Ale, że to dzień zakupów i spiżarkę uzupełnić trzeba, wyjścia nie miałam. No, ja to bym może na tych ziemniaczkach i innych warzywach, których w piwniczce nie brakuje przeżyła. Ale mój mąż to już nie. Tak więc, chcąc nie chcąc szybki w końcu odskrobałam i po sprawunki do miasteczka ruszyłam. No i zaczęło się. Na gminną drogę wyjechałam i zwątpiłam. Szosa pokryta warstwą lodu wyglądała nie ciekawie. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie zawrócić, ale ostatecznie ruszyłam dalej.  Powoli, jakieś dwadzieścia na godzinę, bo szybciej się nie dało. Dwa kilometry cudem przejechałam i widzę ruch jakiś na drodze. Więc jeszcze zwolniłam. A to przykrość, komuś się nie udało. Autko pięknie w rowie utknęło i  traktorem wyciągnąć go usiłowano. Ofiar chyba nie było i dobrze. Kawałek dalej drugie stoi zgrabnie w pobocze i słup elektryczny wkomponowane. No myślę sobie: nie dobrze. Ale, że do drogi powiatowej już nie daleko było, nadzieja we mnie wstąpiła. I rzeczywiście tu dużo lepiej  wszystko wyglądało, a nawet piaskarkę spotkałam. To znaczy domyśliłam się, że to piaskarka. Bardzo żałowałam, że aparatu ze sobą nie zabrałam, bo takiego ustrojstwa dawno nie widziałam. Przede mną jako żywo jechała ciężarówka pełna piasku z otwartą tylną klapą. Dwóch mężczyzn uzbrojonych w łopaty dzielnie nimi machało piasek z auta na jezdnię zsypując. Cudowne. Od i technika dwudziestego pierwszego wieku. Na duchu widokiem takim wzmocniona do miasteczka, a później do domu bez szwanku dodarłam. Potem, gdy już w fotelu z filiżanką gorącej herbaty siedziałam refleksja mnie taka dopadła. W telewizji co rusz tych biednych drogowców się czepiają, że to niby zima jak co roku ich zaskoczyła. I o co ten krzyk, przecież wiadomo, w Polsce tradycję się szanuje i zamiast odsądzać biednych drogowców od czci i wiary, lepiej cieszmy się, że i im swoją w tym roku podtrzymać się udało.
Na zakończenie: pod spodem zamieszczam zdjęcia ptaków, które przylatują do mojego karmnika. Nie wiem co to za ptaszki, ale może ktoś z was mi powie. Pozdrawiam wszystkich i do następnego razu. 






wtorek, 21 stycznia 2014

Babcia - inne spojrzenie czyli bezstresowe wnuczek chowanie - 21 styczeń 2014 rok

Spoglądam w kalendarz: na czerwono, dużymi literami pod dzisiejszą datą widnieje napis: Dzień Babci. Na chwilę zadumałam się nad tematem. I muszę powiedzieć, że moje odczucia są mieszane. W naszej tradycji, gdzie szacunek dla osób starszych dużo jeszcze znaczy, wielu osobą krytyczne słowa pod adresem babć wydadzą się nie na miejscu. Ale jak wiadomo każdy medal ma dwie strony. Na początek zatem podzielmy babcie na babcie miejskie i wiejskie. Nie będę pisać o tych miejskich babciach, bo to zupełnie inna odmiana babć. Skupię się na babciach wiejskich. Tutaj na wsi w większości gospodarstw żyją rodziny wielopokoleniowe i rzadko się zdarza by w którymś babci brakowało. Z moich obserwacji nie zawsze jest to takie dobre. Najczęściej bywa tak, że zapracowani rodzice, trud codziennego wychowania swoich pociech niejako naturalnie przerzucają na osobę, która ze względu na swój wiek nie jest już tak aktywna w pracach gospodarskich. Tak więc rodzice idą w pole, a maluchy zostają pod opieką kogo? No właśnie babci. No i co zazwyczaj bywa dalej? Ano, dalej to taka babcia dogadza jak może swojemu wnusiowi czy wnusi i rozpieszcza je na wszelkie możliwe sposoby. Dobrze jeśli rodzice nad tym w jakiś sposób panują i pewne zasady egzekwują. Ale zazwyczaj bywa tak, że nawet te mniej pożądane zachowania wnucząt są przez kochające babcie akceptowane i usprawiedliwiane, bo babcia przecież poza dzieciną świata nie widzi. Takie bezkrytyczne podejście w efekcie może spowodować opłakane skutki. Kiedy jeszcze prowadziłam swój mały sklepik wiele razy słyszałam peany na cześć maluchów. Babcie chwaliły się nimi, że niby takie mądre i zdolne i w ogóle wyjątkowe. No i rośnie sobie taki dzieciak w przekonaniu, że pępkiem świata jest, chowany bez stresu  i z niezachwianą pewnością, że wszystko mu wolno, a co za tym idzie bez nijakiego szacunku dla rzeczonej babci. No bo jakiż też i szacunek mieć może kiedy ma każde żądanie ma to co chce i babcię w pogotowiu. Aż w końcu przychodzi taki dzień, że biedna babci żali się na wnuczka, nie zdając sobie sprawy z tego, że sama sobie na siebie bicz ukręciła. Możecie nie wierzyć, ale nasłuchałam się takich smutnych historii. Nie raz klientki czekając w moim sklepiku na busa (lokalny transport) opowiadały o swoich perypetiach z wnuczkami i nie jedna przy tym łzę uroniła. Sztandarowy przykład stanowi pewna kobieta, która przez bite czterdzieści minut (czasy kryzysu więc w sklepie klientów wiele nie było) opowiadała jak to wnuczka przez całe lata wychowywała i jakim to niewdzięcznikiem w efekcie się okazał. W końcu spojrzała na zegarek przerażona , że jest tak późno. Na pożegnanie rzuciła, że musi się spieszyć bo zaraz wnuczek wróci i musi mu obiad podać. Na takie oświadczenie nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać nad losem “biednej” kobiety. Człowiek to trudny materiał do kształtowania i trzeba to robić umiejętnie. A więc drogie babcie, w dniu waszego święta życzę wam byście do wychowania wnucząt podchodziły rozsądnie, bo w myśl przysłowia: “czym skorupka za młodu  nasiąkła tym na starość trąci”, takim szacunkiem wnuki was obdarzą, jakie zasady im wpoicie, a  bezstresowe wychowanie to chyba nie najlepsza metoda. Oczywiście to co wyżej piszę nie dotyczy wszystkich babć, bo znam i takie mądre i rozsądne. Pewnie niektórzy podniosą larum na taką babć krytykę. Ale to co piszę wynika z mojej obserwacji. Osobiście uważam, że babcia to świetna instytucja, nieoceniona w procesie kształtowania przyszłego pokolenia. Ale, jak wszystko używana w dużych ilościach może zaszkodzić. A w ogóle to nie babcie wnuki mają wychowywać tylko ich rodzice, babcie powinny tylko pomagać. Temat ten to temat rzeka, a to co napisałam to zapewne tylko czubek góry lodowej. Ja chyba na tym skończę, ale jeśli wy macie swoje zdanie na ten temat zapraszam. Piszcie do mnie: doriss799@interia.pl

piątek, 17 stycznia 2014

Spotkanie z sąsiadką czyli co na wsi słychać - 17 stycznia 2014 rok.

Chmury odpłynęły i nad Zaściankiem dzisiaj zaświeciło piękne słońce. W telewizji straszą zimą. Podobno gdzieś tam w Polsce sypie śnieg i nawet można bałwana ulepić. U nas nie. Jest ślicznie. Cieplutko i przyjemnie. Aż się do domu nie chce wracać. Zamiotłam podjazd i postanowiłam zgrabić liście na trawnikach wokół domu. Gdy tak porządkowałam teren, pod bramą przystanęła sąsiadka z wyładowaną zakupami siatką. Postawiła ciężar przy betonowym słupku i odsapnęła z wyraźną ulgą.
- Co tam słychać dobrego? - grzecznie zagadnęłam.
- A w sklepie we wsi byłam, mąki mi zabrakło, a placki na obiad chciałam zrobić.
- Pewnie ziemniaczane? Pyszne te wasze ziemniaki.
- A nie, dzisiaj będą takie z kurczakiem i cebulą.
- Co tam we wsi słychać?
- Ksiądz po kolędzie ma dzisiaj chodzić, dlatego z obiadem się spieszę, bo po południu ma być u nas, a jeszcze dom trochę ogarnąć trzeba.
Dla tych co to “kolęda” niewiedzą wyjaśniam, że w okresie po Bożym Narodzeniu księża odwiedzają swoich parafian.
- A i ogłoszenie na sklepie wisi, że zabawa choinkowa we wsi będzie. - dodała po chwili
- Tak a kiedy? - zainteresowałam się
- No chyba za tydzień. 150 zł od pary.
- I co wybieracie się - pytam
- Jeszcze nie wiemy, może? - niepewnie bąknęła sąsiadka
Dwa lata temu sama byłam  na takiej imprezie. Było całkiem, całkiem. Remiza to co prawda raczej nie elegancka restauracja, ale starano się by wszystko wypadło jak najlepiej. Gospodynie z lokalnego Koła Gospodyń, organizatorki zabawy zadbały o to żeby było co pić i jeść. Wszystkie potrawy przygotowały same i było bardzo smacznie. Grał zamówiony zespół i byłoby okej gdyby grający w nim muzycy mniej nadużywali napojów wyskokowych. Imprezę nawet zaszczycił swoją osobą lokalny burmistrz, a i proboszcz zaproszony został. Wszyscy świetnie się bawili i chyba byli zadowoleni. Tak jak zazwyczaj, gdzieś koło drugiej godziny wyszliśmy. Jednak jak wieść niesie zabawa skończyła się dopiero wczesnym rankiem.
Sąsiadka postała jeszcze chwilkę, pozbierała pakunki i pomału ruszyła w stronę swojego domu. Oparta o grabie, zadumałam się odprowadzając wzrokiem oddalającą się kobietę. Gdyby mi ktoś dziesięć lat temu powiedział, że będę mieszkać na wsi i tak sobie przy bramie z sąsiadką rozmawiać o wiejskiej zabawie, pomyślałabym, że chyba coś mu się w głowie poprzestawiało. A jednak, jestem tutaj. Jak to życie dziwnie się układa. Wystawiłam twarz do słońca i przez chwilę rozkoszowałam się ciepełkiem. Jak dobrze, że tu jestem, pomyślałam. Jednak czasami los wie co robi. Ciekawe czym mnie jeszcze zaskoczy. Cóż pożyjemy zobaczymy, a tymczasem życzyć tylko sobie mogę by to były same dobre rzeczy. Z zadumy wyrwał mnie Figaro, który wielkim pyskiem przytulił się do mojej nogi domagając się głaskania. Swoim zwyczajem wyjęłam aparat fotograficzny i zrobiłam parę zdjęć, bo odkąd tu mieszkam rzadko się z nim rozstaję i dużo fotografuję. Jak w Zaścianku wygląda tegoroczna zima zobaczcie sami.







środa, 15 stycznia 2014

Z serii: Mieszkańcy Zaścianka czyli jak to z Klarą było - 15 styczeń 2014 rok

Ponure chmury otoczyły Zaścianek. Z nieba kapie i powietrze jest pełne przejmującej wilgoci. Otulona w puszysty koc siedzę w fotelu i staram się pożytecznie wykorzystać ten czas. W moim komputerze zapanował lekki chaos i w końcu postanowiłam zrobić tu porządek. Otwieram stare, dawno zapomniane pliki i ze zdziwieniem oglądam obrazy, o których myślałam, że już dawno nie istnieją. Większość usuwam, ale są i takie które pieczołowicie umieszczam w odpowiednich folderach. Jest tu masa zdjęć i trochę czasu zajmie ich uporządkowanie, ale kiedyś w końcu trzeba to zrobić. Zdjęcia to wspomnienia, a te budzą emocje. Wiele z nich to dokumentacja moich podróży, inne pokazują zwykłe życie w Zaścianku. Na jednym znalazłam sowy, które kiedyś zadomowiły się na świerku rosnącym przed sypialnią (opowiem o nich innym razem), na następnym wygrzewa się w słońcu kocica Zuzia, której już z nami nie ma. Takie małe obrazki z życia. Jedno specjalnie jest dla mnie drogie. To fotografia Klary i szczeniaków. Dziś opowiem wam jej historię, bo trzeba powiedzieć, że w Zaścianku mieszka wiele zwierząt, a każdy ma swoją wyjątkową historię.
A było tak.  Trzy lata temu prowadziłam w pobliskim miasteczku mały sklepik. Nic wielkiego, ale z czegoś żyć trzeba. Jak to zwykle bywa w takich mieścinach wszyscy wszystkich znają. Od czasu do czasu zakupy u mnie robiła pani Natalia. Nie mieszkała na stałe w miasteczku, ale na dalekim Śląsku. Tutaj pozostał jej po rodzicach dom i spędzała w nim wakacje. Pani Natalia kocha zwierzęta i często pomagała bezdomnym psom, których tutaj było bardzo dużo. Był letni poranek, kiedy zawitała do mnie z wielką bernardynką u boku. Potężne psisko bez smyczy i obroży nie odstępowało od jej nogi. Było strasznie wychudzone, a z brudnej sierści zwisały długie dredy. Kiedy pani Natalia weszła do sklepu, siadło przy schodach i siedziało grzecznie raz po raz  zerkając w stronę drzwi. Na moje pytanie skąd się wzięło to zwierze, klienta opowiedziała mi jak parę dni temu do miasteczka przyjechał konnym wozem pewien człowiek. Napisałam “człowiek“, ale to co się później wydarzyło z człowieczeństwem wspólnego nie ma nic. No więc, ten ktoś na wozie przywiózł właśnie bernardynkę. Przystanął w jednej z bocznych uliczek i chciał zgonić z wozu opierające się zwierze. Po jakimś czasie mu się to udało, zawrócił wóz i chciał odjechać. Ale biedna psica nie chciała dać za wygraną i pobiegła za nim. Mężczyzna kilkakrotnie uderzył ją batem i pies w końcu zrezygnował. Od tego czasu zwierze włóczyło się po miasteczku i pomimo niezwykłej swej łagodności budziło postrach. Kiedy trafiło pod dom pani Natalii ta zaopiekowała się nim. Kupowała karmę, próbowała doprowadzić do porządku zaniedbaną sierść. Niestety,  pani Natalia musiała wrócić do swojego mieszkania na Śląsku i nie wiedziała co dalej z bernardynką począć. Co prawda złożyła w urzędzie gminy pismo, aby ten zainteresował się bezdomnym zwierzęciem, ale nie otrzymała jeszcze odpowiedzi, a dłużej czekać nie mogła. Kilka dni później pewien klient robiąc zakupy w moim sklepie odgrażał się, że otruje jak się wyraził: tą wstrętną bestię. Nie wiem skąd ta nienawiść, bo psisko było i jest wyjątkowo łagodne. Taki duży misiek, któremu głaskania nigdy nie jest dosyć. Tego dnia opowiedziałam całą historię mężowi i zrodziła się myśl by przygarnąć to biedne zwierze. Przez kilka dni zastanawialiśmy się co zrobić i wierzcie to nie była łatwa decyzja, bo w Zaścianku były już inne zwierzęta, ale w końcu postanowienie zapadło. Następnego dnia wieczorem pojechaliśmy po nią i odtąd Klara jest już z nami. Ale to wcale nie koniec tej historii. Klara była bardzo wychudzona i żadne z nas nie zauważyło, że jest szczenna. Dwa tygodnie później, nocą Klara została mamą dwunastu szczeniąt, z których przeżyło dwa. Jednym z nich jest suka Lili (pamiętacie, pisałam o niej i kurach), drugi szczeniak to pies. Nazwaliśmy go Figaro w skrócie Figi.  Klara szybko zadomowiła się w Zaścianku. To już nie jest młody pies i ma liczne problemy zdrowotne. Musi na stałe przyjmować leki. Nie wiemy co przeżyła, ile ma lat i jak długo z nami zostanie, ale zawsze będzie mieć u nas swoje miejsce, miskę jedzenia i głaskania tyle ile tylko możemy jej dać.

                                                  A to cała trójka: Klara, Lili i Figaro

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Goście w Zaścianku czyli zgubne skutki nalewki próbowania - 13 styczeń 2014 rok

Wczoraj w Zaścianku odwiedzili nas znajomi. Nie często się widujemy pomimo tego, że mieszkamy od siebie w odległości zaledwie paru kilometrów.  To bardzo sympatyczni ludzie. Podobnie jak nam, parę lat temu znudziło się im miasto i kupili kawałek ziemi, na którym wybudowali dom. Wiejskie życie tak im się spodobało, że postanowili jego uroki pokazać i innym. Tak powstało gospodarstwo agroturystyczne  RATAJKA. Zatem od kilku lat Justyna i Janusz goszczą w swoim domu ludzi, którzy zapragnęli choć na chwalę zakosztować wiejskiej sielanki. Można tutaj wygodnie zamieszkać w jednym z wielu pokoi i cieszyć się spokojem i przestrzenią. Ponadto Gospodyni świetnie gotuje.
Ale wracając do tematu. Goście przybyli około17 godziny. Zastanawiałam się co im zaserwować. Oczywiście była nasza szyneczka (pamiętacie jak o niej pisałam?) i ogórki kiszone męża roboty (świetne), ale pomyślałam sobie, że przygotuję coś na gorąco. Mój wybór padł na potrawę z kapusty coś pośredniego pomiędzy kapuśniakiem i bigosem. Poniżej podaję przepis. Warto wypróbować.

Przepis na danie z kapusty:
Do przygotowania potrawy będziemy potrzebować: 1 kg kapusty kiszonej najlepiej z własnej beczki, laseczka swojskiej kiełbasy uwędzonej z dodatkiem jałowca, 1 łyżka smalcu ze skwarkami, 4 średnie ziemniaki najlepiej z własnej grządki, 2 kostki bulionu grzybowego, 2 łyżeczki kminku, 2 listki laurowe, kilka ziaren ziela angielskiego i pieprzu, 1 łyżka prażonej cebulki.

Przepłukaną na sitku kiszoną kapustę umieszczamy w garnku odpowiedniej wielkości i gotujemy z dodatkiem  niewielkiej ilości wody na małym ogniu. Ziemniaczki obieramy ze skórki i kroimy w zgrabna kosteczkę. Tak przygotowane gotujemy w osobnym naczyniu. Po ugotowaniu odcedzamy i wrzucamy do kapusty. Następnie dodajemy pokrojoną w kostkę kiełbaskę i resztę składników. Gotujemy około 1 godziny.

Jak to przy takich okazjach bywa, nie obeszło się też bez alkoholu. Ale na stole wylądowały nie jakieś tam sklepowe trunki tylko nalewka mojego męża. Tym razem zaserwował nalewkę z czarnej porzeczki. Nie jestem amatorką takich napitków, ale spróbowałam i była całkiem niezła. Niestety moc swoją miała, a że mój mąż w tym sporcie treningu nijakiego nie ma to dziś rano nawet tupanie kota mu przeszkadzało. Znając moje upodobania dla mnie przygotował winko z dzikiej róży, słodziutkie i aromatyczne. Do rozmów nie zabrakło nam tematów, a mój mąż śpiewem i grą na gitarze gości bawił Nie wiem jak nasi znajomi, do domu wrócili bo na piechotę iść musieli, a to ładne parę kilometrów, ale że pora jeszcze całkiem przyzwoita była myślę, że cali i zdrowi do siebie dotarli. Żegnając się pozdrowić wszystkich odwiedzających tę stronę kazali i do Ratajki na odpoczynek zaprosić, co niniejszym z ochotą czynię. Ja również do Zaścianka na urlop pod gruszą zapraszam bo i u nas pokoje dla gości mamy. Mój adres e mail znacie, a niżej ofertę Ratajki zamieszczam.
W każdym razie wieczór się udał i wszyscy byli zadowoleni.

                                                                           ’’RATAJKA”
                                                                              Justyna Karwat
                                                                                          Dzierążnia 99, 28-440 Gm. Działoszyce

Gościnna RATAJKA zaprasza na wypoczynek w ferie, weekendy, święta, Sylwestra i urlopy. Organizujemy również przyjęcia okolicznościowe z noclegiem (od 40 zł.), przejazdy bryczką, kuligi, ogniska. Dla smakoszy poza swojskimi potrawami oferujemy wyśmienitą kuchnię śląska.
  Tel. 501 730 760

sobota, 11 stycznia 2014

Mężowskie zachcianki czyli o tym co w obórce słychać - 11 styczeń 2014 rok

Mój mąż, człowiek z natury raczej zgodny, od kilku dni wkurza mnie totalnie. Chodzi i jęczy: Coś bym zjadł i coś bym zjadł. Pytam: Powiedz konkretnie co? Na to on: Nie wiem. No i bądź tu mądry. Myślę sobie może to kryzys wieku średniego. Rzuciłam się do Internetu i odpowiednie strony przewertowałam. Ale nie, takich objawów nie znalazłam. Jakiś nie typowy czy co. Trzy dni tak chodził, jęczał i jęczał, aż w końcu wymyślił. Kwaśnego mleka by się napił, a do tego jeszcze ziemniaczki suto słoninką okraszone by wszamał (po polski: zjadłby). Myślę sobie: Dobrze. Chłop ciężko pracuje, zachcianka nieszkodliwa, co mi tam, nich będzie. Wzięłam banieczkę na mleko i udałam się z wizytą do sąsiadów. I tu muszę wyjaśnić, że moi sąsiedzi to prawdziwi rolnicy, nie to co my. Mają krowy, świnki, kury, kaczki czyli wszystko co w szanującym się gospodarstwie rolniczym być powinno. Nawet konie tu są co rzadko się teraz na wsi polskiej widuje.
Gospodynię zastałam w domu, przy obiedzie. Właśnie pierogi lepiła i ręce po łokcie w mące upaprane miała. Ale, że to gościnni ludzie, siadać zaraz mnie zaprosiła i kawę zaproponowała. Grzecznie odmówiłam i z czym przyszłam wyłożyłam, na dowód czego banieczką potrząsnęłam. Ale, że poczekać chwilę musiałam to z grzeczności rozmowę zagaiłam.
-  Co tam u Was nowego słychać?
-  A słychać - gospodyni na to - bliźniaki mamy.
Na takie oświadczenie na chwilę oniemiałam, bo i owszem sąsiadka ostatnio jakiś czas w Niemczech była i rzadko ją widywałam  ale jakoś specjalnie zmieniona mi się nie wydawała. Córki gospodyni też  podejrzanie nie wyglądały . Czyżbym coś przegapiła? Strategicznie jednak milczę by swą nieznajomością tematu sąsiadki nie urazić i czekam na rozwój sytuacji. Widać twarz moja więcej niż ja mówiła bo ta uśmiechnęła się tajemniczo dodała po chwili:
- Dwa cielaki się urodziły
No i sprawa się wyjaśniła, a swoją drogą takie bliźniacze cielęta to dziwna sprawa. Podobno nie często się to zdarza. Gospodyni skończyła  lepić pierogi wymyła ręce i wzięła banieczkę. Na chwilę zniknęła w schowku by zaraz wrócić z mlekiem.
- Choć pokażę ci maluchy - zaproponowała stawiając bańkę na stole.
A pewnie przecież tego nie przegapię. Poprowadziła mnie przez podwórko do chlewa.
- Są tutaj - z dumom wskazała ręką.
I rzeczywiści dwa jednakowe cielaczki przyglądały się nam z zaciekawieniem. Wyjęłam aparat telefoniczny i zrobiłam im zdjęcie. Niestety oświetlenie było fatalne, albo jak kto woli moje umiejętności jako fotografa nijakie, bo wyszło bardzo ciemne. Tak wiec musicie uwierzyć mi na słowo. Były dwa i identyczne.
Wyszłyśmy  na podwórko, gdzie w szopie obok gospodarz dokonywał małych poprawek przy wolancie. Dla nie będących w temacie wyjaśniam, że to taki pojazd konny na resorach używany kiedyś na wsi. Teraz sąsiad swoim wolantem będzie woził moich gości na wycieczki, jeśli oczywiście tak będzie ich wola. Dla mieszkańców miasta, a zwłaszcza dla dzieci taka przejażdżka to całkiem niezła atrakcja i wielu z niej korzysta. Oglądnęłam bryczkę i pochwaliłam starania gospodarza. Chwilę porozmawialiśmy o tym i o owym. Późno się już zrobiło, więc  nie zwlekając dużej pożegnałam sąsiadów i ruszyłam do domu. Mleczko w bańce pochlustuje. Myślę sobie za dwa dni kwaśne będzie jak nic i mąż w końcu bóla zaspokoi.

P. S. Podaje mój adres: doriss799@interia.pl . Piszcie do mnie. Pozdrawiam

piątek, 10 stycznia 2014

Wyprawa po zakupy czyli obrazek z małego miasteczka - 10 styczeń 2014 rok

Nie wiem jak u was, ale w Zaścianku dzisiaj nieźle wieje. W takie dni chciałoby się mieć tu wiatrak i tani prąd bo w Polsce niestety to dobro cywilizacji jest nadal. strasznie drogie. Swoją drogą tyle się w Unii Europejskiej mówi na temat alternatywnych źródeł  pozyskiwania prądu, ale jak co do czego przyjdzie to wcale tak prosto to nie wygląda. Owszem są jakieś dofinansowania unijne, ale to dla tych co mają ponad 50 % wkładu własnego. I w ten oto sposób niestety na wsi polskiej króluje i długo jeszcze królować będzie zwykły piec węglowy z kominem i dymem, podobno nieekologicznym. Ale nie o tym rzecz dziś miała być. Dziś o zakupach. Bywa tak, że w Zaścianku kończą się zapasy i wtedy trzeba wyruszyć do sklepu. We wsi, odległej o piętnaście minut spacerkiem są dwa: jeden w centrum obok domu straży pożarnej, drugi obok kościoła. Można w nich nabyć najpotrzebniejsze towary i w razie małych doraźnych zakupów bardzo się przydają. Ale gdy chodzi o towary bardziej “luksusowe” typu kostki do zmywarki to już nie. Wtedy trzeba udać się do jednego pobliskich miasteczek, których bardziej lub mniej odległych w okolicy jest kilka. Niestety na pieszą wędrówkę to trochę za daleko, ale można skorzystać z prywatnej sieci busów, które spełniają tutaj rolę komunikacji publicznej lub z transportu własnego. Osobiście nie wyobrażam sobie mieszkania tutaj bez samochodu. Tak więc, w Zaścianku nastał taki właśnie dzień i dzisiaj czeka mnie mała wycieczka. Wsiadam zatem w swój niewielki samochodzik i wyjeżdżam na nieubity odcinek drogi łączącej bramę Zaścianka z drogą główną. Tu trzeba uważać, to prawdziwy tor przeszkód, dziura na dziurze. Ale o perypetiach z drogą kiedy indziej. Wreszcie dotarłam do asfaltu i trzeba gwoli sprawiedliwości powiedzieć, że to całkiem niezła choć trochę wąska szosa. Do miasteczka jest jakieś kilkanaście kilometrów. Zawsze lubiłam te drogę, toteż jadę powoli rozglądając się dokoła. Mijam kolejne wsie, oddzielone od siebie pasmami  pól uprawnych, łąk, a miejscami lasów. Po dziesięciu minutach docieram na wzgórze, z którego jak na dłoni widać całą dolinkę i miasteczko. Nad dachami domów góruje strzelista wieża kościelna, a z prawej strony połyskuje metalicznie tafla sztucznego jeziorka. Zjeżdżam w dół i po chwili mijam pierwsze zabudowania. Jeszcze parę sekund i parkuję na małym zadbanym ryneczku z wielką fontanną pośrodku. Miasteczko jak tysiące innych w Polsce. Ciche, senne i leniwe jak wielki wygrzewający się na słońcu kocur. O tej porze tylko mieszkańcy przemykają gdzie niegdzie uciekając przed wietrzyskiem. Przyjezdni z okolicznych wsi swoje sprawy załatwiają rano. Wkoło ryneczku rozlokowały się różnego rodzaju sklepiki. Jest ich niewiele, a przeważają tak zwane wielobranżowe czyli spożywczo - chemiczne. Poza tym jest sklep odzieżowy, rolniczy, motoryzacyjny, piekarnia i aż trzy apteki. To zadziwiające ale wszystkie prosperują świetnie. Odwiedzam jedną z nich i realizuję recepty. Następna w  kolejności sprawa do załatwienia to biblioteka. A jakże jest tu biblioteka, a nawet dom kultury. Wizyta w tym przybytku książki zawsze zajmuje trochę czasu, a niekiedy można poznać tu ciekawych ludzi. Kiedyś natknęłam się na pewnego lokalnego artystę malarza i miło było z nim porozmawiać. Z nową porcją literatury pod pachą maszeruję teraz do sklepu odzieżowego, w którym można też kupić artykuły pasmanteryjne. W sklepie pustki.  No tak dziś nie dzień targowy. Przeglądam wieszaki w poszukiwaniu czegoś co wpadnie mi w oko. Cicho trzasnęły drzwi i do sklepu wtoczyła się rumiana staruszka. Sklep jest niewielki więc mimo woli słyszę prowadzoną rozmowę.
-    Ale dziś zimno – oznajmiła kobieta od progu.
-    No tak a „dzień doby” to gdzie. – pomyślałam.
-    Dzień doby, rzeczywiście ochłodziło się. - grzecznie przywitała klientkę sprzedawczyni
Kobieta podeszła do lady.
-    A gumkę to ma – spytała
-    Ma, ma. A jaką czarną białą ?
-    A wszystko jedno byle do majtek się nadała. Trzy metry poproszę.
Klientka zapłaciła i wyszła nie mówiąc do widzenia. Musiałam przytoczyć ten dialog bo zawsze takie teksty mnie rozbawiają. Ale to nic w porównaniu z tym co usłyszałam za chwilę.
Drzwi znowu cicho stuknęły. Do sklepu wtoczył się (to chyba najwłaściwsze określenie) dziwny typ.
-    Szefowa jest sprawa, pożyczy Szefowa dwa złote. Oddam za godzinę. – przekonywał przedstawiciel małomiasteczkowego półświatka.
-    Szefowa nie pożyczy. - stanowczo odparła kobieta za ladą
-    Szefowa nie być taka, tylko na chwilę.
-    Mam lepszy pomysł. Tu jest miotła. Zamiecie pan cały chodnik aż do winkla, do dam dwa złote.
-    Szefowa nie ma sumienia, takim dzisiaj słaby.
-    A te dwa złote pewnie na lekarstwo.
-    Jakby Szefowa zgadła. To jak będzie.
-    Nic nie będzie.
Miejscowy lump wyszedł prawie obrażony. Dialog był tak urzekający, aż mnie zatkało. Szybko opanowałam atak śmiechu i poprosiłam o brakujące do wykończenia moich robótek tasiemki. No teraz tylko wizyta w Biedronce i do domu. Miło wracać do Zaścianka nawet z tak krótkiej wycieczki.

czwartek, 9 stycznia 2014

Umysł odpoczywa - ręce pracują - 9 styczeń 2014 rok

W Zaścianku nadszedł czas spokoju. Ostatni goście odjechali i zrobiło się tak jakoś cicho.  Dni mijają powoli znaczone kolorowymi wschodami i zachodami słońca. To czas odpoczynku. Mniej pracy, to prawda, ale nie znaczy to, że można leniuchować. Jest tu wiele obowiązków, które trzeba wykonać codziennie, jak choćby opieka nad zwierzętami. Ale trochę czasu wolnego zawsze zostaje. Niektóre z tych chwil poświęcam na robienie takich małych cacek. Wiele z nich wisiało na naszej choince, kolorowe bombki z wstążek, koronek, koralików i cekinków.
 Teraz zbliżają się Walentynki, więc przyszedł czas na serduszka. Chyba ludziom się podobają, bo chętnie je kupują. Mniejsze i większe, a każde inne, stanowią idealny prezent dla zakochanych. Ja mam przy tym przednią zabawę i doskonale odpoczywam. Choć czasem, gdy zamówień  jest za dużo staje się to męczące. W lutym przyjdzie czas na jaja. Z tymi zawsze jest najwięcej roboty. Ale efekt jest świetny. Sami zobaczcie, a jeśli wam się spodobają szukajcie ich na allegro.






wtorek, 7 stycznia 2014

Zimo, gdzie jesteś - 7 styczeń 2014 rok

 Dzisiaj będzie trochę nostalgicznie. Siedzę przy biurku, a przede mną roztacza się  widok z okna. Dom stoi na wzgórzu toteż mój wzrok leci daleko. Gdzieś na widnokręgu widać niewielkie wzgórza pokryte szachownicą pól. W krajobrazie dominuje czerń, to zaorane pola, ale wyjątkowo łagodna zima zazieleniła niektóre skrawki. O tej porze roku powinno być biało, ale nie tym razem. Na wierzchołkach wzgórz widać zabudowania gospodarstw. Maleńkie domki wyglądają stąd jak zabawki. Niżej, u podnóża wzgórz  wije się jak wąż ciemny pas bezlistnych teraz drzew porastających brzegi rzeczki. Stąd tego nie widać ale nie daleko z prawej strony stał kiedyś stary młyn. Pamiętam z dzieciństwa: na murowanej podbudówce wznosiła się  drewniana konstrukcja kryjąca wewnątrz mechanizm. Wielkie skrzydła wiatraka obracały się wcale nie tak wolno. Ale wracając do mojego widoku z okna. Między domem a rzeką rozpościerają się łąki i pola. To w miarę płaski teren lekko wznoszący się ku górze im bliżej Zaścianka. Łąki też kojarzą się mi z dzieciństwem, ale o tym innym razem. Poprzez pola i łąki prowadzi droga na której zbite w kupki przysiadły stare, rosochate wierzby. Kiedyś wierzono, że w dziuplach takich drzew mieszkają złośliwe diabliki. Cały krajobraz skąpany jest w jasnym słońcu. Myślę sobie: to niesamowite mamy przecież początek stycznia, ale ten widok przypomina raczej marzec. I gdzie ta zima? Nie żebym jakoś wyjątkowo za nią tęskniła, ale to trochę dziwne. Odkąd tu mieszkamy zawsze zasypywał nas śnieg, nie taki po kostki, ale taki po pas, prawdziwe zaspy. Nieraz łopatami trzeba było przekopywać się do głównej drogi, a to jakieś dwieście metrów. Ale coś za coś. Widoki były wspaniałe. Wszystko pokryte białą, czyściutką pierzyną i te drzewa strojne w lodową koronką. Miło w takie mroźne wieczory siedzieć przy płonącym kominku popijając własnej roboty wino z dzikiej róży. To cały urok prawdziwej zimy. Czy w tym roku zobaczymy śnieg? Tego nie wiem, ale trochę tego białego puchu nie zaszkodziłoby nikomu. Czego wam i sobie życzę. A tymczasem przesyłam zdjęcia zrobione w roku ubiegłym. Pozdrawiam.


To rosnąca przed kuchnią jabłoń. Ptaki chętnie korzystają z tej stołówki

A tą drogą jeździmy do pobliskiego miasteczka.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Wiejskie smaczki czyli niebo w gębie - 5 styczeń 2013 rok

W Zaścianku zapachniało wędzonką. Kto z nas nie lubi takiej wiejskiej własnoręcznie uwędzonej szyneczki? Dla znacznej większości mieszczuchów to całkiem nie znane albo dawno zapomniane smaki. Ale nie w Zaścianku. Tu nigdy nie serwujemy sklepowych, nafaszerowanych wszystkim tylko nie mięsem wędlin. Nawet jeśli już w takiej wędlinie znajdziemy mięso to jej smak nie ma żadnego porównania do zaściankowych wyrobów. Pachnące śliwą i jałowcem, uwędzone na ciemny brąz szyneczki, boczki, balerony i kiełbasy to tylko niektóre specjały Zaścianka. Mamy też własną kapustę kiszoną z prawdziwej beczki i kiszone ogórki z własnej grządki, a ser z wiejskiego mleka - bajka i wiele jeszcze innych smakołyków. Każdy wyrób ekologiczny i bez żadnych konserwantów. A wszystko to ku uciesze naszych gości, bo w Zaścianku zawsze chętnie widzimy gości, a i oni chyba czują się u nas jak w domu i wracają.
Dziś podaje przepis na dobrą szyneczkę:
Jeśli mięsko to najlepiej z wiejskiej świnki, ale w najgorszym wypadku można kupić w sklepie. Na szynkę najlepiej nadaje się tyna część świnki lub łopatka. Z karkówki będzie smaczny baleron, no a boczek to już wiadomo. Dzielimy mięso na zgrabne kawałki, w zależności od tego jak duże chcemy uzyskać wyroby. Trzeba pamiętać, że w czasie wędzenia troszkę stracą na swej objętości. Tak przygotowane porcje umieszczamy w marynacie.
Przepis na marynatę (na 7 - 10 kg mięsa): 
Najpierw na suchej patelni wyprażyć 1 szklankę soli (10 - 15 minut) i ostudzić, posiekać dużą główkę czosnku. Wyprażoną sól i czosnek wymieszać i uzyskaną w ten sposób miksturą natrzeć mięso. Tak przygotowane porcje włożyć do naczynia takiej wielkości by zalewa całkowicie przykryła mięso.
Przygotowanie zalewy:
Należy zagotować 6 litrów wody do której dodajemy: około 3/4 szklanki soli, 1 dużą łyżkę saletry jadalnej, 3-4 listki laurowe, 1 łyżkę pieprzu w ziarenkach, 1 czubatą łyżkę ziaren kolendry, 1-2 łyżki majeranku, 1 łyżkę cukru, 1 łyżkę ziaren jałowca, 1 łyżkę ziaren ziela angielskiego, 3-4 goździki, 1 łyżkę tymianku. Po dodaniu składników  nie gotować. Zalewę odstawić do ostudzenia
Tak przygotowaną zalewą zalać mięso. Naczynie odstawić w chłodne miejsce na około 20 dni. Co kilka dni mięso należy przewracać, a wyparowany płyn uzupełnić przegotowaną wodą.
Na końcu zapeklowane mięso obwiązać sznurkiem (zrobić siateczkę) i uwędzić w wędzarni. Do wędzenia nadaje się tylko drewno z wiśni, czereśni lub śliwy. Pod koniec można dodać do ognia gałąź jałowca. Wędzić zimnym dymem około 10-14 godzin.
 Uwędzone wyroby gotujemy na wolnym ogniu z dodatkiem liścia bobkowego, niewielkiej ilości soli, pieprzu i ziela angielskiego. Czas gotowania zależy od wagi: 1 kg - 1 godzinę. Po ugotowaniu zostawiamy w wodzie do ostudzenia, a następnie wyciągamy i na godzinę wkładamy do chłodziarki. No a potem to już tyko jemy. Acha, gwoli sprawiedliwości muszę dodać że specjalistą w tym temacie jest mój mąż i to jego rodzinny przepis.
Efekt końcowy jak poniżej. Wierzcie lub nie smakuje bosko.


Dajcie znać jak wyszło. Smacznego mniam, mniam.

sobota, 4 stycznia 2014

Jak Lili kury studiowała - 4 styczeń 2014 rok

Dziś opowiem wam o jednym z mieszkańców naszego Zaścianka. Bohaterką tego odcinka będzie Lili, jedna z naszych suk. Ta wielka psica to mieszaniec bernardyna i labradora, o biało - brązowym umaszczeniu. Lilusia posiada jedną zaskakującą umiejętność, a mianowicie ku naszemu utrapieniu potrafi skakać bardzo wysoko. To nie wiarygodne, ale pokonanie dla niej ponad półtorametrowej siatki nie stanowi żadnego problemu. Jest to dla nas nie lada kłopot, bo nasza sunia uwielbia wycieczki po okolicy i często je uskutecznia. Lila to bardzo łagodny pies i nikomu nic nie zrobi, ale ze względu na swoją posturę budzi jednak postrach wśród ludzi. Wynika to chyba trochę z bardzo prostackiej mentalności tych ludzi, że pies musi być zły i najlepiej na metrowym łańcuchu przy budzie, a często gęsto przy czymś co umownie tak się nazywa, ale pod żadnym względem tej nie przypomina. Nota bene, też bym była zła i wścieknięta gdybym całe życie siedziała przy budzie. Zaprawdę dziwny to naród i strasznie pokrętnie myślący. Pomijając to wszystko, zdajemy sobie sprawę z tego, że pies nie powinien bezpańsko włóczyć się po okolicy i noce nasza Lilcia spędza w garażu. Ale zdarza się, że wciągu dnia wyskoczy poza ogrodzenie.
Zaścianek jest duży i z jednej strony graniczy z innym gospodarstwem, a tam hodują kury. No i te nieszczęsne kury często żerują na naszym polu. Lilusia to bardzo ciekawskie i inteligentne stworzenie i biegające po sadzie kury bardzo ją zainteresowały. Często widziałam jak spacerowała za jedną czy drugą nie robiąc jej nic złego. Tym niemniej gdy widzimy kury po naszej stronie przerzucamy je na teren właściciela. No i pewnego razu widzę leżącą sunię na trawniku pomiędzy rzędami malin, a przed nią siedzącą kurę. Scena była kapitalna. Oto wielki psiur położył potężny łeb na przednich łapach i przyglądał się spokojnie siedzącej przed samym nosem kurze.
Poprosiłam męża żeby wyrzucił ptaka na pole sąsiada i tak też zrobił, po czym udał się w stronę domu. Całą scenę obserwowałam z okna w łazience i nie zdążyłam jeszcze odejść od niego, gdy zauważyłam, że Lilcia nadal nie rusza się spod ogrodzenia. Jakiś czas obserwowała kurę z za siatki. Po czym rozglądnęła się dokoła i nie zwlekając dłużej z miejsca wystrzeliła w górę i w następnej sekundzie była po drugiej stronie. Dogoniła oddalającą się kurę wzięła ją ostrożnie w swój wielki pysk i wraz z nią poszybował znów w górę by miękko wylądować w malinach. Wypuściła ptaka na wolność i grzecznie położyła się opodal.
Kura chyba była trochę skołowana, bo przez chwilę stała bez ruch, ale szybko ochłonęła bo spokojnie zaczęła spacerować w poszukiwaniu robaków. Całe zdarzenie było zdumiewające i śmieszne.
No i niech mi kto powie, że psy nie myślą logicznie. Pozdrawiam wszystkich. Dorota z  Zaścianka.

czwartek, 2 stycznia 2014

Wielkie kopanie - 2 styczeń 2014 rok

Witajcie, witajcie. No i co? Mamy nowy rok. Mam nadzieję, że Sylwester był dla was udany. U mnie w tym roku, a raczej w tamtym było słabo. Nie było wielkiego balu i hucznej zabawy. Co prawda nie zabrakło szampana i życzeń, ale w bardzo kameralnym gronie. Ale, ale: życzenia. I cóż wam życzyć w tym 2014 roku? Może standardowo zdrowia, a może wygranej w totolotka, a może niech każdy będzie szczęśliwy tak jak sobie to wymarzył. I przy tym zostańmy. No dobrze, a teraz opowiem wam co u mnie. A u mnie dzisiaj się działo, oj działo. Zacznę chyba od małego wyjaśnienia. Mój Zaścianek to całe dwa hektary i piętnaście arów ziemi. Położony jest na niewielkim wzniesieniu, w  taki sposób, że stanowi w zasadzie plaski teren. Jednak w pewnym miejsce teren przecinają w poprzek dwa podłużne, dosyć szerokie rowy. To wgłębienie jak z moich informacji wynika jest pozostałością po nieubitej drodze, która właśnie biegła kiedyś tędy. Z czasem w glinianym podłożu wozy wyjeździły wąwóz, który podzielił działkę na dwie części. Poprzedni właściciel otoczył całość ogrodzeniem i tym samym uniemożliwił przejazd przez posiadłość. Ale to dziwne wgłębienie terenu zostało dodając mu uroku. Pomysł by to wykorzystać zrodził się od razu. Gorzej było z realizacją. Sami rozumiecie: KASA. No i wreszcie po wielu zmaganiach w lokalnych i nie lokalnych urzędach dzisiaj do Zaścianka przyjechała wielka kopara i zaczęło się wielkie kopanie. No tak jeszcze nie wiecie po co to całe kopanie. Ano pomysł był właśnie taki by w tych dołach zrobić stawiki i hodować ryby.
Nie powiem kopara spisała się śpiewająco i wyszła całkiem ładna dziura. Sąsiad zwabiony niespotykanym w Zaścianku ruchem skomentował: "Teraz to i wieloryba możecie tutaj hodować". No teraz jeszcze wody nalać i rybki wpuścić i można wędkę szykować. No może to trochę bardziej skomplikowane i pracochłonne, tym niemniej za dwa lata zapraszam na świeżą rybkę. To chyba na tyle. trzymajcie się papa.