I
to chyba na tyle. Aha. Dodać muszę jeszcze, że z utęsknieniem na następną
imprezę czekam.
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Oj dana,dana - wieś się bawi, a dziurawa droga gości mi odstrasza - 9 czerwiec 2014 rok
Rozszalała
się ta nasza wieś, rozimprezowała się na całego. A to Dzień Matki, a to Dzień
Kobiet (o tym nie pisałam ale, a jakże, był jak się patrzy, tylko zaproszona na
niego nie byłam. Pewnie gmina we mnie jeszcze kobiety nie dojrzała), no i
przyszedł czas na Zielone Świątki, a że orkiestrze naszej 90 lat stuknęło więc i
ten fakt świętowano. To było wczoraj przy niedzieli. Festyn na świeżym powietrzu
zorganizowano. I była nawet karuzela i nie wcale jakaś taka mała tylko duża
łańcuchowa. Dla nie wiedzących wyjaśniam, że w tej karuzeli siedzenia
zamocowane są na długich łańcuchach. Przyjemność dla ludzi o mocnych żołądkach.
A co poza tym. Ano było wszystko jak trzeba i życzenia i występy i przemowy
wszelkie no i oczywiście czcigodni goście. A orkiestra to nawet tort dostała.
Nie wiem kto był tejże imprezy organizatorem, ale chyba Pan Burmistrz Gminy
Działoszyce za gospodarza robił, a Pani Sołtys naszej wsi za gospodynię.
Podejrzewam również że sławetna Grupa Odnowy Wsi Dzierążnia palce w tym
maczała. Dzieciaki pokaz dały, krakowiaka maluchy zatańczyły, a mażoretki
dzielnie w takt wygrywanych przez naszego jubilata – Orkiestrę Dętą OSP
Dzierążnia maszerowały. Najbardziej wzruszyły mnie przemowy drogiego naszego
Pana Burmistrza Gminy Działoszyce i zaproszonych gości, a to Pana Wicewojewody
Świętokrzyskiego Grzegorza Dziubka i Komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej, ale skąd nie dosłyszałam.
Pan Wicewojewoda z zapałem opowiadał jak to z rodziny rolniczej się wywodzi i
dla dobra tegoż ludu wiejskiego co w mocy jego czyni. Na tradycje się powoływał
i o wsparcie w nadchodzących wyborach PSL prosił (cha, cha, cha). Komendant
krótko wspomniał tylko że dobytek ludzki Straży jest strzec zadaniem. Wszystkie
osobistości dzielnie z ludem się bratały i obecnością swoją imprezę uświetniły.
No i jak to na festynie napitku różnego nie brakowało i zagrychę do niego można
nabyć sobie było z czego licznie korzystano. Niebywałym powodzeniem cieszył się
sklep obok remizy położony, gdzie kolejka czasy głębokiej komuny na myśl
przywodzić mogła. A potem to już tylko tańce do późnej nocy były i ludek bawił
się wesoło. Tak więc sami widzicie, że pan Burmistrz nasz zapracowany bardzo i
imprezy żadnej sobie nie odpuści. I nie wiadomo czy współczuć mu, czy też
zazdrościć, bo z jednej strony utrudzony musi być wielce, a z drugiej ugoszczony
zawsze szczodrze zostaje. Piękne to wszystko i za serce chwyta, ale prośbę mam
jedną do przedstawicieli władz naszych, choć pewności żadnej nie mam, że bloga
mojego ktoś w gminie czyta. Gdyby jednak ktoś to czytał, to tym sposobem
orędować się ośmielam, by wszystkie szumne słowa w czyn przekuć i skromny ludek
zauważyć. Kochany Panie Burmistrzu drogi mam potrzeba. Imprezy są fajne, ale
dziury w drodze interes mi psuję i gości odstraszają. Już jakieś dwa lata o to
zabiegamy i tak sobie myślimy, że prośba nasza swoje już odleżała. Co prawda
inwestycja to nie duża ale gdyby w końcu do skutku doszła to na chwałę Pana
Burmistrza zapisana będzie, a dla nas to rzecz pierwszej wagi i jak to Szkspir
ujął „to be or not to be”
środa, 4 czerwca 2014
Kolorowe jarmarki czyli dawnych wspomnień czar i jeszcze trochę o dzisiejszej rzeczywistości - 5 czerwiec 2014 rok
Nie wiem jak wy, ale ja lubię wracać do wspomnień z
dzieciństwa. No może im człowiek starszy to tak ma. Pewnie to nie reguła i nie
dotyczy każdego, ale mnie najprawdopodobniej tak. A może jestem trochę
sentymentalna? W każdym razie wspomnień mam wiele, a najbardziej ulubione
dotyczą wakacji u moich dziadków. Tak, właśnie należałam do tych szczęśliwców,
mających babcie na wsi. Nie wszyscy tak mieli. Niektóre dzieciaki spędzały całe
wakacje w mieście. Ja nie. Może stąd mój sentyment do wsi. Z tamtych czasów
pamiętam wiele rzeczy na przykład sianokosy na łące koło rzeki, na której jesienią zbierały się sejmiki
bocianów, żniwa, wykopki i snujące się po polach dymy palonych ognisk. Pamiętam
też, że co jakiś czas w pobliskim miasteczku odbywał się jarmark i na taki
jarmark kilka razy zabrał mnie dziadek. W takie dni trzeba było bardzo
wcześniej wstać. Dziadek zaprzęgał do wozu koniki i mogliśmy wyruszyć w drogę .
Do Skalbmierza jechało się dość długo (tak mi się wtedy wydawało) bo to jakieś
siedem kilometrów, ale w końcu docieraliśmy na plac targowy. Tutaj było już
zawsze gwarno i tłoczno. Obok siebie stało wiele furmanek, z których gospodarze
sprzedawali swoje produkty. Dalej kolorowe stragany ze swojskimi smakołykami i
nie tylko. Można tu było kupić praktycznie wszystko od wiejskiej kiełbasy i
serów przez wszelkiego rodzaju odzież aż po produkty niezbędne w gospodarstwie
domowym takie jak: garnki, sita, wiadra, kosze itp., itd. Taki ówczesny dom
towarowy. Byłam wtedy dzieckiem i jak wszystkie dzieci najbardziej interesowały
mnie zabawki. Było takie miejsce na placu gdzie sprzedawano wykonane z drewna i
wikliny przedmioty. Tu najbardziej lubiłam przychodzić, bo oprócz koszyków,
kwietników, stołków, półek, drabin, łyżek, garnców i Bóg raczy jeszcze wiedzieć
czego były tu zabawki dla dzieci. Gliniane, gwiżdżące ptaszki, fujarki,
drewniane koguty na kółeczkach z machającymi skrzydłami, małe malowane zydelki,
wiklinowe wózki dla lalek i wiele, wiele jeszcze innych. Nota bene, miałam taki
wózek na drewnianych kółkach, w którym namiętnie woziłam swoje lalki i miśki.
Trudno mi opisać ten ruch i krzyki sprzedawców zachwalających swoje towary. No
i ten specyficzny zapach: ciepłe (ale jeszcze nie gorące) powietrze poranka,
ostry zapach zwierząt, produktów spożywczych, drewna i nie wiedzieć jeszcze
czego. Pewnie ten opis jest nie wystarczający, ale lepiej nie potrafię. Cóż,
czas robi swoje i wypacza nasze wspomnienia. To tyle w kwestii przeszłości.
A dziś? Jak wygląda dzisiaj jarmark? Bo takie jarmarki czy
raczej jak teraz się mówi targi w tych małych miasteczkach odbywają się i
współcześnie. Ba, są nieodłącznym ich elementem. Święto dyszla, jak mawia mój
mąż odbywa się raz w tygodniu. Dziś na targu trudno spotkać wóz zaprzężony w
konie. Za to cały parking zajmują samochody, a nie rzadko trafia się i traktor.
Nadal jest tu gwarno i tłoczno. A co dziś można tu kupić? Zaraz przy wejściu
miejscowi gospodarze sprzedają swoje towary. Teraz akurat jest sezon na
truskawki, ale są też pomidory, ziemniaki i wszelkiego rodzaju nowalijki. Dalej
stragany z garnkami i drobnym sprzętem kuchennym. No i oczywiście odzież.
Najróżniejsze bluzeczki, spódnice, spodnie, sweterki, damskie, męskie i
dziecięce w dużym wyborze i różnorodności. Kilka stoisk z butami i pantoflami.
Tutaj zawsze kupuję ciepłe góralskie kapcie na zimę. Na prawo jest część
zajmowana przez sprzedawców kwiatów i drzewek ozdobnych, ale nie tylko. Można
tu znaleźć sadzonki warzyw i owoców. To moje ulubione miejsce. Nabyłam tu wiele
roślin do mojego ogródka. Dalej stoiska z firanami i zasłonami. Z drugiej
strony placu można spotkać zaś wozy ciężarowe oferujące meble. Od gospodarzy
można też kupić mleko czy ser. Nie brakuje też straganów z mięsem. Na próżno
zaś szukać na dzisiejszym targu pierzastego kogucika, balonika na druciku,
cukrowej waty i z piernika chaty. To można zobaczyć tylko na odpustach, a
czasem na imprezach z udziałem ludowych wytwórców, które mają za zadanie promować region. Ale to już zupełnie inna
bajka. Pewnie i o tym kiedyś napiszę, a na teraz to wszystko. Na dole kilka
fotek z targu w Skalbmierzu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)