Moi drodzy, z wielką radością
spieszę donieść, że w Zaścianku po roku nieobecności znów zagościły sowy, czy
jak uparcie twierdzi mój mąż puszczyki. Kiedyś pisałam o tym, że u nas założyły
sobie gniazdo i wychowały młode. Niestety później to gniazdo zniszczyły
szalejące (jak to w kieleckim) wichury i deszcze, a świerk na którym ono było
częściowo usechł. Pomimo to, mój mąż zamocował na tym uschniętym drzewie stary kosz wiklinowy z nadzieja, że może się w nim zadomowią. Niestety
jakoś nie miały ochoty. I właśnie w tym roku się zdecydowały. Nie wiedzieliśmy,
że kosz jest zamieszkały, do czasu aż pisklaki zaczęły piszczeć. Stara sowa
bardzo się pilnowała żeby nie zdradzić niepożądanym gościom swojej kryjówki.
Widywaliśmy ją jak czasem przelatuje, ale była bardzo sprytna. No i dwa dni
temu nasze maluszki pokazały się nam w całej okazałości. Trzy śliczne, puchate
pisklaki siedząc na skraju kosza piękne pozowały do zdjęć, które możecie oglądać
poniżej. Dziś okazało się, że jest ich cztery. A najfajniejsze jest to, że
stary świerk rośnie jakieś trzy metry od balkonu. Ptaszki nas zaakceptowały i
nie boją się jak wychodzimy na balkon. Raczej z wielkim zainteresowaniem nam
się przyglądają. Fajnie jest je obserwować z tak bliska. To prawie jak domowe
zwierzątka. I choć wiemy, że to dzikie ptaki to martwimy się o nie gdy za
bardzo wieje i gdy pada deszcz. No i starej sowy już nie widzimy od dwóch dni.
Mamy nadzieję, że jej się nic nie stało i że odwiedza dzieciaki. Na razie
ptaszki maja się dobrze i są cacane. Oby szczęśliwie się wychowały i wyleciały
z gniazda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz