Dziś
wielki dzień dla zakochanych. I zapewne będzie się działo. Już widzę te bukiety
kwiatów, serca z piernika i inne czekoladki. Może jeszcze jakaś romantyczna
kolacja. Ogólnie super. Bardzo miłe święto. Gdy tak piszę, przypomniała mi się
pewna historia z czasów gdy byłam jeszcze licealistką. A było tak. Jak to zwykle bywa, w
każdej szkole jest taki przystojniak, w którym kochają się wszystkie
dziewczyny. Nasza szkoła pod tym względem nie była żadnym wyjątkiem. Też taki
był. Śliczniutki. Ale nie to było najważniejsze i nie tym zdobywał serca
damskiej części szkoły. Chłopak, czy to za przyczyną wyniesionej z domu
kindersztuby, czy wrodzonej cechy charakteru, był niesamowicie szarmancki. I jak
po latach wspominam to był cały sekret jego powodzenia. W każdym razie kochały
się w nim po cichu (w tamtych latach inaczej nie wypadało) wszystkie
dziewczyny. I być inaczej nie mogło, bo jak nie zakochać się w kimś, kto
podstawi ci krzesło przy siadaniu do stołu, przepuści cię pierwszą w drzwiach
czy też podniesie upuszczony przez ciebie zeszyt. No taki dżentelmen w każdym
calu. Tak więc, dziewczyny szalały za nim, nawet takie jak ja będące dwie klasy
niżej, na które żadnej uwagi nie zwracał. I tylko dziwne wydawało się to, że
żadnej nie faworyzował, to znaczy jak to się mówiło z żadną nie chodził.
Zachodziłyśmy w głowę dlaczego tak jest i różne plotki po szkole krążyły, ale
konkretnego nic nikt nie wiedział. Od czasu do czasu szkołą wstrząsała wieść, że
tą czy tamtą zaprosił do kina czy na lody i wtedy z napięciem obserwowano
wszystkie poczynania rzekomej pary. Najczęściej, po tygodniu lub dwóch
okazywało się, że wszystko to wyssane z palca bzdury. Tak więc, czas leciał,
wszystkie dziewczyny niezmiennie wodziły cielęcym wzrokiem za szkolnym
lowelasem, wszystkie oprócz pewnej Elki. Elka chodziła do klasy niżej niż
rzeczony chłopak i cokolwiek by o niej nie powiedzieć to z pewnością urodą nie
grzeszyła. Już samo to, że była ruda (tą marchewkową rudością) niejako zerowało
jej szanse. Do tego miała piegi i nie była za wysoka. I tu niespodzianka. Elka
zawsze otoczona była chłopakami. Nie mogłyśmy dojść przyczyn tego fenomenu, bo
dla nas po prostu była brzydulą. W naszej szkole tradycją był coroczny bal
urządzany z wielką pompą w okresie karnawału. Nie jakaś tam szkolna dyskoteka,
ale prawdziwy bal. Na taki bal nie wypadało iść samej. Niestety. Trzeba było
czekać aż jakiś mniej lub bardziej pożądany chłopak zaprosi cię i nie było co
nosem kręcić, gdy to nie był ten wymarzony. Tak więc, każda na takie
zaproszenie czekała. Tematem numer jeden było oczywiście kogo zaprosi nasz
dżentelmen. Najbardziej prawdopodobne kandydatki były trzy: jasnowłosa, o
delikatnych rysach twarzy Ania, kruczoczarna zawsze uśmiechnięta Krysia i
wysportowana szatynka o imieniu Ewa. Termin zabawy się zbliżał, a żadna z
dziewczyn nie chwaliła się takim zaproszeniem. W końcu nadszedł wielki dzień.
Cała impreza zaczęła się o godzinie osiemnastej i koło dziewiętnastej już
wszyscy się dobrze bawili. Wszyscy, oprócz naszego przystojniaka. Jakoś się
spóźniał i każda z nas z zainteresowaniem co jakiś czas zerkała w kierunku
drzwi. I wreszcie się pojawił. Zgadnijcie w czyim towarzystwie. Ano była to ni
mniej ni więcej tylko ta nasza szpetna Elka, która akurat w tamtej chwili czy
to za przyczyną ślicznej sukienki czy ładnie upiętych włosów wyglądała całkiem,
całkiem. W głowach nam się nie mogło pomieścić dlaczego właśnie wybrał Elkę i
pewnie tajemnicą by to dla mnie zostało na zawsze gdyby nie pewien zjazd
absolwentów naszej szkoły. Co jakiś czas takie zjazdy organizowano i chociaż
nie lubię takich imprez to na tą poszłam za namową mojej przyjaciółki ze
szkolnej ławki, Renaty. No więc, siedziałyśmy z dziewczynami właśnie za stołem
przy filiżance herbaty i plotkowałyśmy. Nic w tym niezwykłego nie było, bo nie
widziałyśmy się lata całe (nie licząc Naszej Klasy) i każda wiele do
powiedzenia miała. Od jakiejś chwili w rozmowie udziału nie brała Renata.
Pobiegłam za jej wzrokiem i odkryłam, że przygląda się siedzącemu naprzeciwko
mężczyźnie. Szarpnęłam ja za ramie i spojrzałam pytająco. W odpowiedzi
pochyliła się do mojego ucha i szepnęła, że to ten Piotr. Z początku nie
wiedziałam o co jej chodzi, bo elegancki pan po drugiej stronie stołu z niczym
mi się nie kojarzył. No, trochę się zmienił od czasów tego pamiętnego balu. I dopiero po chwili zrozumiałam. I tak się jakoś złożyło,
że zaczęłyśmy wspominać dawne szkolne czasy. Piotr również dał się wciągnąć w
te wspominki. Ośmielona takim obrotem sprawy, zapytałam go o ten właśnie bal i
dlaczego właśnie Elka. Piotr zamyślił się na chwilę, a jego wzrok powędrował
gdzieś w przestrzeń. Potem uśmiechnął się i powiedział: Właściwie nie wiem
dlaczego, Ela zawsze miała w sobie to „coś”. Jak się okazało Piotr i Ela byli
bardzo szczęśliwym małżeństwem. Niestety Ela zmarła dwa lata temu. I taki jest
koniec tej historii. A może wy macie jakieś swoje historie i zechcecie je
opowiedzieć. Napiszcie do mnie, a ja je tu zamieszczę.
Tak
więc moi mili miejcie to "coś" w sobie i niech strzały Kupidyna was nie omijają.
Wszystkim zakochanym i nie tylko, życzę w dzisiejszym dniu wiele wzruszeń i
przyjemnych chwil. A te serduszka poniżej to specjalnie dla was.
http://www.youtube.com/watch?v=zW0DuxwJvX4 czy cos nie pomyliłaś? chyna ze to celowo :)
OdpowiedzUsuń