środa, 5 lutego 2014

O tym i o owym i jeszcze dlaczego czasem miło do miasta się wybrać – 5 luty 2014 rok


 Na początku chcę podziękować Nieznajomemu za komentarz. Jakiś czas temu pytałam co to za ptak przylatuje do mojego karmnika. I rzeczywiście. Sprawdziłam i wydaje się, że to chyba kwiczoł. Tak więc, zagadka chyba wyjaśniona.
Ale co w Zaścianku słychać? Ano cóż, słoneczko przygrzało i wszystko kapie i chlupie. Śniegu ubywa, a wody przybywa. Niby nic nowego i taka zwykła chyba prawidłowość, tyle że, strasznie denerwująca. W domu trwa niekończący się remont. To też żadna nowość, bo odkąd tu  zamieszkaliśmy to ciągle coś trzeba wymienić, wymalować, wytapetować, wykafelkować, zabudować, wyburzyć itp., itd. I daleko, daleko jeszcze do końca. Zwłaszcza, że większość tych czynności wykonuje mój mąż w tak zwanym wolnym czasie. Na początku strasznie mnie to wkurzało, ale człowiek to takie niesamowite stworzenie, że do wszystkiego się przyzwyczai. Tak więc, już mnie to jakoś tak bardzo nie rusza, no chyba że akurat mam doła.  Tak jak na przykład dwa dni temu. Chandra mnie straszna tłukła i miejsca znaleźć sobie nie mogłam. Toteż pozwoliłam sobie na małą wycieczkę do Krakowa. Cóż, nic tak dobrze na chandrę kobiecie nie robi jak zakupy ciuchowe. No, to znaczy nie twierdzę, że każdej, ale mnie tak. No wiec, żeby sobie humor poprawić wybrałam się do słynnych galerii, których Kraków posiada do wyboru do koloru. Mnie najbliżej było do Bonarki. Lubię takie wypady, bo na przecenach można czasem fajny ciuszek upolować. Na takie okazje wybieram zawsze środek tygodnia. Nie ma tłoku i można wszystko spokojnie przymierzyć. No i miejsca na parkingu dowoli. Spokojnie więc, parkuję i dalej hajda po sklepach. Bez pośpiechu, pomalutku. Oglądam, wybieram, przymierzam i wreszcie kupuję. Niektóre sklepy omijam wielkim kołem, a to z powodu chorych cen. Nie dlatego, że nie mogę sobie pozwolić na takie rzeczy, bo może gdybym się sprężyła to i środki by się znalazły, ale dla zasady. Bo i po co przepłacać. Przedwczoraj, gdy tak przemierzałam galerię trafiłam do SiNSAY . Polecam jeśli ktoś lubi sportowy styl. Fajne bluzeczki bawełniane w jeszcze fajniejszych cenach. I nie tylko. Tak więc, humor sobie poprawiłam i zadowolona do domu wróciłam. To było przedwczoraj wczoraj zaś zafundowałam sobie inne atrakcje. A mianowicie, od jakiegoś czasu słyszę o czymś co ZUMBĄ się zwie. Ostatni wynalazek klubów fitness. A że, wiedzieć lubię, więc doświadczalnie sprawdzić postanowiłam co to takiego. A jak postanowiłam, tak też zrobiłam i do klubu fitness z moją córką się wybrałam. No i teraz już wiem. To taki rodzaj areobiku połączony z tańcem o elementach latynoamerykańskich. Generalnie jest bardzo szybko i bardzo głośno. Świetne na odchudzanie, poprawę kondycję i rozładowanie stresu. Zumba podobno furorę robi. Mnie jakoś nie powaliła na kolana. Wolę coś bardziej subtelnego, choćby i taniec brzucha. Ale cóż, każdy ma swoje upodobania i jak to ktoś kiedyś powiedział: de gustibus non est disputandum, co się tłumaczy: o gustach się nie dyskutuje, choć niektórzy twierdzą że, akurat jest całkiem odwrotnie i teraz właśnie tylko o gustach się dyskutuje. Ja tam nie dyskutuję. Niech każdy ma takie upodobania jakie ma i dobrze. Cały myk polega na tym by z tymi swoimi gustami do innych się nie pchać i dać im żyć. I to dziś na tyle. Pozdrawiam.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz