Dawno
mnie tu nie było. Bo i zajęć mi nie brakuje. Na świecie zawierucha i gęsia
skórka człowiekowi się robi, gdy pomyśli co jeszcze może się zdarzyć. Tymczasem
w Zaścianku spokój i życie toczy się swoim torem. Remonty powoli zmierzają ku
końcowi i chyba jest nieźle. Mnie jakiś czas temu dopadła wena i postanowiłam
skończyć dwie dawno temu rozpoczęte bajki, no i udało się. Może kiedyś je
opublikuje. Zaprzyjaźnionym dzieciom bardzo się podobają. Śnieg już zniknął jak
wszędzie chyba i wiosnę czuć w powietrzu. Rano budzą nas ptaki wyśpiewujące
swoje trele za oknem, a w dzień można usłyszeć skowronka zawieszonego gdzieś
wysoko na niebie.
Wczoraj
wieczorem pierwszy raz w tym roku słyszałam sowy, a raczej jak twierdzi mój mąż
puszczyki. Nie jestem ornitologiem i nie znam się, może i to są puszczyki.
Przylatują do Zaścianka odkąd tu jesteśmy, a może jeszcze dłużej. Są piękne.
Najczęściej można zobaczyć je o zmierzchu,
kiedy majestatycznie przefruwają z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Nie
budują gniazd tylko wykorzystują już istniejące, najczęściej skonstruowane
przez wszędobylskie sroki. Dwa lata temu osiedliły się na wielkim świerku
rosnącym przed oknem naszej sypialni. Wylęgły się trzy młode i mieliśmy okazję
obserwować jak dorastają i wylatują z gniazda. Co ciekawe, wcale się nas nie
bały i ślicznie pozowały do zdjęć. To bardzo ciekawskie ptaki. Nie raz siadały
na gałęziach niedaleko okna i przyglądały się nam wielkimi, okrągłymi oczami.
Gdzieś w okolicach maja młode wylatują z gniazda, ale nie odlatują daleko i
widujemy je w sadzie. Są bardzo pożyteczne. Polują na gryzonie i krety i super,
bo te to potrafią być utrapieniem. Znikają dopiero gdzieś jesienią, ale gdzie
odlatują tego nie wiem. I tak to z tymi mądralami jest.
A teraz o czyś innym. Czy lubicie racuchy? No pewnie, kto
ich nie lubi. Wczoraj zaserwowałam je mojemu mężowi i muszę powiedzieć, że
mlaskaniu nie było końca. A kto, jak kto, ale mój mąż się na tym zna. Muszę się
przyznać, że przepis ściągnęłam z telewizji. W wersji oryginalnej były to
racuszki bananowe, ale wypróbowałam i wydały mi się jakieś takie mdłe, tym
bardziej że podawane są z miodem. I nie byłabym chyba sobą gdybym nie próbowała
ich zmodyfikować. Tak wyszły racuszki bananowo-jabłkowe. Uwielbiam proste
przepisy, a ten jest bardzo prosty. A oto przepis.
Racuszki
Doroty:
Składniki:
3 dojrzałe banany, 3 jabłka, 2 jajka, 1 cukier waniliowy, 1 szklanka mąki,
olej, miód.
Banany
należy rozgnieść najlepiej widelcem. Obrane ze skórki jabłka ścieramy na grubym
tarle. Rozbełtane jajka i pozostałe składniki mieszamy delikatnie razem. Ot i cała filozofia. No jeszcze trzeba
usmażyć na dobrze rozgrzanej patelni. Najlepiej smakują z podgrzanym miodem.
Bawcie się dobrze. Smacznego.
Na
koniec jeszcze słowo w sprawie komentarza, tego o Walentynkach. Konstrukcja
tytułu tego postu była przeze mnie zamierzona. Tekst w oryginale brzmi: Święty
Antoni, Święty Antoni, serce zgubiłam pod miedzą. Tak czy siak, Walenty mi się
tu świetnie wkomponował, bo jak Święty Antoni to ten od zguby, to Święty
Walenty to ten od serca. Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do galerii moich
zdjęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz